Wojciech Stawowy w polskiej piłce to zjawisko. Nie ma chyba drugiego trenera, którego drużyny grałyby tak charakterystycznie, zaś w każdym klubie dało się odczuć jego rękę. Wisłę Kasperczaka czy Koronę Ojrzyńskiego określano, jako zespoły posiadające swój własny styl, jednak w żadnym wypadku nie mogły się one równać z dziełami byłego już szkoleniowca Miedzi Legnica. Pojawia się jednak pytanie – czy to dobrze, czy to źle.
Wyniki nie bronią
Najłatwiej efekty czyjegoś pomysłu na prowadzenie drużyny można ocenić wynikami. Czym może pochwalić się Stawowy? Dwa razy wprowadził Cracovię do Ekstraklasy. Czy jest to wyczyn? I tak i nie. Na tle rywali w walce o awans dysponował w każdym z tych przypadków dobrymi warunkami. Miał zapewniony relatywnie dobry skład i stabilizację finansowo-organizacyjną. Nawet i biorąc pod uwagę osobowość prezesa Filipiaka i jego próby wpływu na drużynę, nadal są to warunki, jakie wielu trenerów I ligi chciałoby mieć. Także i rezultaty Cracovii w Ekstraklasie jak na ten klub wyglądały bardzo przyzwoicie, nawet pomimo znacznego pogorszenia się wyników w drugiej połowie ubiegłego sezonu.
W pozostałych jednak klubach, w których miał okazję pracować, Wojciech Stawowy nie był jednak zbyt dobrze zapamiętany. Nie przekonał w GKS-ie Katowice, a mając kolejny raz niezłe warunki, zawiódł i w Gdyni i w Legnicy. Co gorsza, zawsze z tych samych powodów.
Filozofia
Filozofia Wojciecha Stawowego jest jasna i była wielokrotnie wykładana przez niego samego, czy też przez podzielającego ją w stu procentach asystenta. Upraszczając to do wymiaru, który wystarczy do dalszych rozważań:
– posiadanie piłki jest ważne, tak długo jak my mamy piłkę, nie ma jej rywal
– dużą liczbą podań prędzej czy później uda się stworzyć lukę w szeregach przeciwnika, wystarczającą do posłania kluczowego podania
– duża ruchliwość zawodników bez piłki umożliwi zagrywanie podań przybliżających do bramki
Wszystko to ma sens i (ponownie upraszczając), na tym bazuje tiki-taka.
Wojciech Stawowy i jego asystent mają rację, twierdząc, że budowa klubu, zgodnie z ich filozofią, to proces rozłożony w czasie na lata. Barcelonie zajęło to 5 lat pracy Franka Rijkaarda, dokańczanej przez kolejnych -dziesiąt miesięcy przez Guardiolę. W budowie tego, czym stała się tiki-taka uczestniczyła akademia Barcelony, zaś sam dobór zawodników pod tym kątem zajął dekadę. Do tego stopnia, że Barcelona pod swój system wręcz hodowała zawodników – niskich, szybkich, ruchliwych, doskonałych technicznie. Wiele wskazuje na to, że w aktualnym półwieczu były to jedyne możliwe okoliczności do stworzenia stylu gry, imitowanego przez Stawowego.
Krawiec bez materiału
Tu leży cały problem filozofii szkoleniowca z Krakowa. Na wyszkolenie zawodników, którzy byliby w stanie odnaleźć się w jego grze, potrzeba by, licząc od teraz, pewnie i z osiem lat. Już ukształtowani zawodnicy nigdy nie będą w stanie wejść na ten poziom techniczno-szybkościowy, aby dopasować się do schematów tiki-taki. Doskonale rozumiał to Rijkaard – u niego tiki-taka była wdrażana falami. W Barcelonie cały czas grali zawodnicy, którzy do tego systemu pasowali częściowo (a mimo to byli świetni – Gudjohnsen), albo w ogóle (i z tego względu musieli odejść – Ronaldinho czy Ibrahimovic). U Stawowego, niezależnie od stanu posiadania, jego filozofia była wdrażana od samego początku.
Do stanu kuriozum doprowadził to asystent Stawowego, Marcin Gabor, samodzielnie prowadząc przez krótki czas Stal Sanok. Piłkarze na niskim poziomie wyszkolenia technicznego, wdrażający opartą na dziesiątkach podań piłkę, rozegrali pod jego wodzą trzy spotkania, przegrywając wszystkie i notując bilans bramek 0-12. O ile, tradycyjnie, udawało się utrzymać przy futbolówce, tak angażowanie większej liczby graczy do rozegrania narażało na kontry, o sprowokowanie których przy dużej liczby podań i słabej własnej technice – nietrudno.
Status Quo
Podobny stan rzeczy można było zaobserwować w Miedzi Legnica. Wdrożono tam to, co powinno przyczynić się do gry tiki taką, ale co zadziałać nie mogło.
1. Duża liczba podań – największa ze wszystkich drużyn w lidze.
2. Długotrwałe utrzymywanie się przy piłce – najwyższy współczynnik jej posiadania spośród wszystkich drużyn
Sezon wcześniej, identycznie na tle pozostałych drużyn wyglądała Cracovia. W tych statystykach wyprzedzała nawet Legię.
Jednakże ten medal i w Krakowie i Legnicy miał drugą stronę.
1. I Cracovia i Miedź miały najmniej ze wszystkich drużyn celnych podań w pole karne. Czyli – piłka krążyła wszerz boiska, czasem do przodu, czasem do tyłu, dając przeciwnikowi mnóstwo czasu na ustawienie swoich linii, przez co zagranie piłki w szesnastkę graniczyło z cudem. Nie można było przecież wrzucić jej w pole karne dłuższym zagraniem, bo przeczyło to filozofii.
2. I Cracovia i Miedź zanotowały w swoich ligach za Stawowego najwięcej strat na własnej połowie. Co nie dziwi. Duża liczba podań w połączeniu zawodnikami przeciętnymi technicznie i motorycznie musi dać takie właśnie połączenie.
Do tego dochodzi inny, trudny do wytłumaczenia element. Jakby powyższych nieszczęść było mało, i Miedź i Cracovia były zespołami, które straciły najwięcej goli po rogach. Raczej nie jest to element upartości, bo Stawowy starał się modyfikować grę swojego zespołu przy stojącej piłce. Zanosi się jednak, że po raz kolejny teoria wdrażana przez szkoleniowca, przerosła wykonawców. Po tym, jak Cracovia odchodziła od krycia strefą na rzecz krycia mieszanego – Adam Marciniak opowiadał o „strefie mieszanej” Nie do końca wiadomo, czym ona jest, ale ten z pozoru błahy przykład, może pokazać, że stosowane środki nie są dopasowane do posiadanej materii.
Bo koncepcja trenera Stawowego jest piękna. Ale tylko w teorii. Boisko weryfikuje ją bardzo negatywnie. Stałym tłumaczeniem jest to, że na jej działanie potrzeba czasu, ale w tym przypadku, konieczne są lata. W dodatku poprzedzone bardzo bolesnym i długotrwałym okresem przejściowym. Na wdrożenie tego typu metod przy takich obwarowaniach zdecydowałoby się niewiele prezesów klubów w skali świata. A co dopiero niecierpliwi Polacy.
Najnowsze komentarze