Widzew 1-1 Górnik: gole z rzutów rożnych

Na zakończenie piątej kolejki lider tabeli podejmował Górnik Zabrze. Obydwa zespoły nie przegrały jeszcze meczu w tym sezonie i utrzymały te passy notując remis 1:1. Obydwa gole padły po rzutach rożnych.


Adam Nawałka mógł wreszcie wystawić podstawowy tercet środkowych pomocników, czyli Kwieka, Mączyńskiego i Przybylskiego. Reszta składu była bez zmian.

Radosław Mroczkowski wystawił swoją typową jedenastkę, stawiając w ataku na Lebiediewa, który zdaje się wygrywać rywalizację z Ben Dhifallahem.

 
Środek pola

W poprzednich meczach Górnik imponował spokojnym rozgrywaniem piłki z wykorzystaniem wszystkich zawodników, często uruchamiając skrzydła. Nie inaczej było w tym spotkaniu. Cała trójka zawodników ustawionych w środku pola dobrze rozdzielała piłki wymieniając się przy tym pozycjami i choć ewidentnie najbardziej defensywnie nastawiony był Przybylski, a najbardziej ofensywnie Kwiek, to jednak każdy z nich zaliczył sporo mądrych podań. Przybylski grał zdecydowanie lepiej niż z Legią, o wiele spokojniej i dokładniej podawał, poza tym zawsze miał dość blisko Mączyńskiego, a często również Kwieka. Po stracie piłki Górnik bronił dość wysoko, a najwięcej uwagi poświęcano Sebastianowi Dudkowi, który większość piłek musiał oddawać do tyłu. Często opiekował się nim Przybylski, ale wymieniał się tą funkcją z Mączyńskim, natomiast zdecydowanie rzadziej wychodził wysoko do Okachiego, co powodowało, że Nigeryjczyk miał więcej swobody i zagrał sporo prostopadłych piłek, z których większość trafiała do celu. Oprócz tego Okachi zanotował sporo przechwytów, zostawiając zwykle Kwieka Bartoszewiczowi. Mający z kolei nieco więcej miejsca Mączyński bardzo dobrze uruchamiał skrzydła, ale raczej nie kwapił się z dublowaniem pozycji Kwieka, co mogłoby wprowadzić nieco zamieszania w liniach obronnych Widzewa. Do samego końca meczu ciężko było stwierdzić, czy ktoś osiągnął przewagę w środku pola, choć z wyjątkiem ostatnich 20 minut to Górnik na pewno częściej rozgrywał akcje krótkimi podaniami i utrzymywał się dłużej przy piłce.

Skrzydła

Prawa strona Górnika była jak zwykle bardzo aktywna i pomimo sporego zaangażowania Kaczmarka w defensywę tą stroną przeprowadzanych było sporo ataków Górnika. Jednak większą część pierwszej połowy po tej stronie boiska grał Nakoulma, co oznaczało, że w polu karnym znajdował się zwykle tylko Milik (a czasem i jego brakowało, gdy cofnął się, by pomóc rozegrać piłkę). Olkowskiemu brakuje jeszcze instynktu strzeleckiego, choć raz dostał świetną piłkę w pole karne, ale musiał uderzać słabszą, lewą nogą i spudłował. Grający nominalnie na lewej pomocy Nakoulma zwykle dostaje od Nawałki wolną rękę i sam szuka sobie najlepszej pozycji, ale nie jest jeszcze w najwyższej formie. Z kolei Gancarczyk skupiał się raczej na wrzutkach z głębi, z którymi zwykle radzili sobie wysocy Phibel i Abbes. Widzew był groźniejszy po akcjach skrzydłem, głównie dlatego, że ustawiający się głównie w polu karnym wiele razy próbował odgrywać piłkę z klepki przed pole karne i choć często próby te były nieudane, to jednak wypracował kilka groźnych sytuacji kolegom. Poza tym, Nakoulma i Olkowski nie zawsze wracali za Broziem – tę stronę często asekurował Mączyński, ale pomimo to prawa strona Widzewa była dość mocnym punktem zespołu.

Gole

Obydwa zespoły rozegrały wyrównany mecz, a gdy żadna drużyna nie jest w stanie osiągnąć przewagi, często o wyniku decydują stałe fragmenty gry. Nie inaczej było i tym razem. Szeweluchin zdobył gola po ewidentnych błędach obrońców Widzewa, którzy konsekwentnie kryli strefą podczas każdego rzutu rożnego, ale w tym jednym momencie źle się ustawili. Z kolei do Stępińskiego wyraźnie spóźnił się Danch, spowolniony (chyba niechcący) przez kolegę z zespołu.

Przez 70 minut byliśmy świadkami niezłego widowiska, w którym obydwa zespoły próbowały grać piłką i realizować plany taktyczne nakreślone przez trenerów. Dość chaotyczna końcówka w zasadzie gwarantowała brak efektywności, choć emocji nie brakowało. Trenerzy powinni być dość zadowoleni z poziomu dyscypliny i dokładności piłkarzy, ale w obydwu przypadkach zabrakło błyskotliwości, która przechyliłaby szalę.

Reklama