Już jeden rzut oka na West Ham i Arsenal dawał porządne wyobrażenie jak będzie wyglądać ich bezpośrednie starcie. Kanonierzy skupili się na mozolnym, długim wiązaniu krótkich podań. Młoty postawiły głównie na grzmoceniu dalekich piłek w kierunku trzymetrowego napastnika. Co ciekawe, te dominujące trendy wpłynęły na wynik w mocno ograniczonym stopniu.
Młody Carrollem stoją
Skład West Hamu od poprzednich spotkań zmienił się dzięki wyleczeniu Andy’ego Carrolla. Jego obecność w wyjściowej jedenastce wyznaczała główną oś w ataków gospodarzy. Menedżer Sam Allardyce wiedział z góry, że jego pomocnicy mizernieją przy technice odpowiedników z Emirates Stadium. Stąd niemal zupełnie odpuścił walkę o dłuższe utrzymywanie piłki i rozgrywanie od tyłu.
Kiedy tylko nadarzyła się do tego okazja, futbolówka frunęła do Carrolla, który miał ją przyjąć i przytrzymać lub zgrać do wbiegającego z głębi pomocnika. Częstotliwość tego rozwiązania świetnie widać na prezentowanym wykresie. Podania kierowane do reprezentanta Anglii były długie albo bardzo długie. On sam był zaangażowany w aż 25 pojedynków główkowych, z których zwycięsko wyszedł w 17 przypadkach – niesamowita skuteczność. Dzięki temu Młoty w tempie TGV przenosiły się pod pole karne Kanonierów.
Do walki w powietrzu z Carrollem oddelegowano silnego przecież Thomasa Vermaelena. Nic z tego. Belg musiał uznać wyższość rywala, a Arsenal koncentrował się głównie na niwelowaniu zagrożenia już po strąceniu piłki przez Carrolla. Udawało się to, poza jednym, udanym zgraniem Anglika do zamykającego Kevina Nolana.
Diame
Choć to gra przez Carrolla była solą ofensywy West Hamu, najgroźniejsze akcje gospodarzy wymyślał Mohamed Diame. O świetnym dopasowaniu tego pomocnika w taktyce West Hamu wspominałem wcześniej na blogu we wpisie o złotych chłopcach z cienia potentatów ligi. Przeciwko Arsenalowi sytuacja się powtórzyła. Diame, zupełnie jak Yaya Toure z Realem Madryt, bombardował rywali dzięki sile i szybkości podczas rajdów z głębi pola. Te szybkie przejścia dały mu gola i skutecznie wstrząsały szeregami defensywnymi Kanonierów.
Łańcuszki podań
Jednak, jak już wspominałem we wstępie, przewaga Kanonierów była bezwzględna. Szczególnie w pierwszej połowie statystyka posiadania na poziomie 75%-25% dla Arsenalu nie powinna nikogo dziwić. Goście mieli skrzydłowych o tendencjach do ścinania akcji w środek boiska, co dawało im przewagę liczebną w tej strefie.
Ale West Ham Allardyce’a był na to świetnie przygotowany. Boczni obrońcy mieli głównie defensywne zadania i grali bardzo blisko swoich stoperów. Tuż przed nimi usadowił się Mark Noble w “roli Makalele”, typowego człowieka od czarnej roboty. Grzecznie i bez wahania do defensywy wracali obaj skrzydłowi, więc Młoty głównie broniły w dwóch liniach: pięciu pomocników i czterech obrońców.
Taki system zacieśnił pole działania Kanonierów, którzy nie radzili sobie ze sforsowaniem tych zasieków w ataku pozycyjnym. Nie pomagało nawet przeładowywanie lewej strony boiska, do której zbiegał Ramsay, Podolski i Gibbs.
Fenomenalne kontry
Powodem, dla którego Arsenal opuścił Upton Park z kompletem punktów było dynamiczne rozgrywanie kontrataków. Działało to wyjątkowo dobrze, gdy więcej miejsca na manewry miał Lukas Podolski (np. po rzadkich podłączeniach do ataków prawego obrońcy Demela; wykres – jego kluczowe podania). Odbiory na połowie Młotów zawsze pachniały golem dla gości. Nic dziwnego – wtedy Kanonierzy mieli całe akry przestrzeni, bo łapali rywali na niezorganizowanej defensywie.
Mecz ostatecznie rozstrzygnął gol Theo Walcotta na 2:1. Kolejne szybkie przejście w kontrze, sytuacja 4 na 4 i dobre podanie prostopadłe uprawomocniły wyrok na West Hamie. – Drugi gol nas zabił, ponieważ wcześniej byliśmy w świetnej pozycji do strzelenia bramki. Złe podanie nas otworzyło i oni boleśnie nas ukarali na kontrze – podsumował Allardyce.
W wyniku tego Młoty wprowadziły dodatkowego napastnika, przechodząc z ustawienia 4-5-1 na 4-4-2. Taki ruch jednak dał Arsenalowi całkowitą przewagę w środku. Genialne ustawienie dyrygenta Santiego Cazorli i jego podania sprawiły, że bardziej niż na wyrównanie, zapowiadało się na powiększenie przewagi gości. Tak się stało, po strzale samego Hiszpana.
Giroud
Osobny wątek należy się mocno krytykowanemu Olivierowi Giroudowi, który na Upton Park wreszcie wyglądał na napastnika wartego 12 mln funtów. Francuz świetnie rozprowadził piłkę na bok i wykończył dośrodkowanie Podolskiego przy trafieniu na 1:1. Później cofał się do drugiej linii, pomagał w zachowaniu płynności rozegrania. Co najważniejsze, właściwie ustawiał się w polu karnym i był zawsze gotowy do oddania strzału. Skutkiem tego aż osiem uderzeń. Giroud dał Arsene Wengerowi solidne argumenty, aby ten dalej ustawiał go jako punkt odniesienia ataku klubu z Emirates.
Podsumowanie
Chociaż Arsenal kojarzymy głównie przez atak pozycyjny, warto zauważyć, że kolejny już mecz Kanonierzy wygrywają kontratakiem. Podobnie było przeciwko Liverpoolowi na Anfield. Świetną organizację szybkich natarć zaprezentowali też na Etihad Stadium, gdzie tylko słabe wykończenie pozbawiło ich szans na komplet punktów. Widać, że takie nastawienie na wyjazdach w Premier League może uczynić z Arsenalu prawdziwą potęgę.
West Ham zagrał według swoich największych atutów i trudno po nic oczekiwać czegoś więcej. Carroll w odpowiedniej formie fizycznej i właściwym systemie gry okazuje się superbohaterem nie do oparcia dla każdej defensywy ligi. Taka taktyka z pewnością przyniesie Młotom jeszcze niejedno zwycięstwo w tym sezonie. Jedyną wątpliwość w systemie gospodarzy widzę w zbyt słabym wykorzystaniu skrzydłowych, którzy nazbyt skoncentrowali się na defensywie.
Najnowsze komentarze