Śląsk w ostatnim czasie ma niezłą transferową passę. Pozyskiwani zawodnicy są wartością dodaną dla drużyny, zaś niewypałów udaje się co do zasady unikać. Można wręcz odnieść wrażenie, że zespół z Wrocławia, jako jeden z niewielu, nie ściąga z zagranicy szrotu, a realnie się wzmacnia. W tegorocznej przerwie zimowej do stolicy Dolnego Śląska zawitało już trzech nowych zawodników z obcym paszportem. O ich historiach powiedziano już wszystko, spróbujmy więc odpowiedzieć, kim są na boisku.
Andrei Ciolacu
W Rapidzie w końcówce ubiegłej rundy był jednym z podstawowych graczy zespołu. Nawet jeśli nie wybiegał w pierwszym składzie, w trakcie meczu wchodził z ławki. W kategoriach wielkiego wyczynu nie należy tego jednak rozpatrywać. Rapid w tym momencie to klub targany ogromnymi problemami, zamykający ligową tabelę, zaś jego atak w 17 kolejkach zdobył zaledwie 7 goli.
Na tle słabej drużyny Ciolacu się nie wyróżniał. Mniej lub dłużej zagrał 15 razy, tylko raz udało mu się wpisać na listę strzelców. Rumuński napastnik podkreślał, że jego rolą w grze drużyny nie było tylko zdobywanie bramek. Koliduje to jednak nieco z faktem, że w znacznej części spotkań był wystawiany na szpicy.
Tam często był adresatem długich piłek. Taktyka ta Rapidowi efektów nie przynosiła. Ciolacu w powietrzu radził sobie słabo. Miał problem z przepychaniem się z rywalami, przez co większość pojedynków przegrywał. Sama technika gry głową również pozostawiała wiele do życzenia, brakowało timingu przy naskoku, zaś kierowanie piłki w pożądaną stronę nawet bez presji nie należało do najcelniejszych. Ciolacu wygrał w tym sezonie mniej niż 1/4 „główek”, nawet jak na napastnika jest to słaby wynik.
Na ziemi było niewiele lepiej. Przede wszystkim, Ciolacu jest tylko prawonożny. Bardzo rzadko wspomaga się lewą nogą, co było widać zwłaszcza w jego ostatnim meczu w Rapidzie. W spotkaniu z Pandurii pojawił się w drugiej połowie w roli lewego pomocnika. Gdy tylko otrzymywał futbolówkę, rywale bez trudu wypychali go w kierunku bocznej linii boiska, nie dając mu nawet szansy obrócenia się do środka z piłką na lepszej nodze.
Nawet jednak jeśli Ciolacu miał piłkę na prawej stopie, nie błyszczał. Najgorzej wypadają przyjęcia dalszych podań, kiedy futbolówka ewidentnie mu odskakuje. Przy dryblingu z kolei ma dziwny zwyczaj wypuszczania jej sobie dość daleko, nie będąc przy tym graczem zbyt dynamicznym, zwrotnym, czy zdolnym przepchnąć się fizycznie. Efekty? Tylko 43% dryblingów kończyło się powodzeniem, przy starciach z rywalami wychodził z kolei z powodzeniem z mniej niż z 30% z nich. 22 razy na mecz tracił przy tym piłkę. Wśród napastników w lidze rumuńskiej był to trzeci najgorszy wynik.
Czym więc Ciolacu wyróżniał się na plus, że mógł wpaść w oko scoutom Śląska? To trudno powiedzieć. Podobać się mogło jego zaangażowanie w działaniach defensywnych – pod tym względem był on bardzo aktywny w głębszym pressingu, wspierając partnerów atakowaniem rywali od tyłu. Zaciętość i zawziętość również mogły przynieść mu oklaski, choć i tu wychodziły niedostatki – w efekcie należał do najczęściej faulujących graczy w całej lidze.
Peter Grajciar
Tutaj rola i oczekiwania są inne. Tadeusz Pawłowski oczekuje, że docelowo to on zastąpi odchodzącego do Lechii Gdańsk Sebastiana Milę. Grajciar ma bogate i ciekawe cv, w którym jednak ostatnie miesiące to czarna dziura. Od czasu kontuzji, którą odniósł w połowie 2013 nie ma za sobą gier na solidnym europejskim poziomie. Sezon 2013/14 był dla niego zupełnie stracony, zaś ostatnie pól roku spędził w drugoligowym czeskim Vlasim. W związku z tym, przyznając się bez bicia, ostatnie mecze Grajciara, do jakich dotarłem, pochodzą z lata 2013.
Z nich maluje się rzeczywiście obraz gracza kreatywnego, potrafiącego obsłużyć partnerów kluczowym podaniem, w razie konieczności radzącego sobie także słabszą nogą. Często był wystawiany na skrzydłach, nie miał tam problemów z holowaniem piłki wzdłuż linii czy grą szybkimi podaniami.
To, co odróżniało go od Mili to znacznie większa szybkość. Właśnie to pozwalało na wykorzystanie go także na flance. Wydaje się również, że miał większą siłę strzału od byłego już zawodnika Śląska. Pozwalało mu to na próby zdobycia bramki z większej odległości.
Milos Lacny
Słowak to kolejny przykład zawodnika z ciekawym CV, który przychodzi do Śląska w poszukiwaniu formy. Jego kariera to sinusoida. Po świetnych występy 5 lat temu w Rużomberku przepadł w Sparcie Praga, Slovanie Bratysława i Dundee, by odnaleźć formę częściowo w Nemanie Grodno, a na dobre ponownie w Rużomberku. Kolejna przygoda, tym razem w Kairacie Ałmaty, przyniosła kolejne rozczarowanie.
Lacny wydaje się być typem zawodnika, który dużo lepiej pasuje do szybkiego i opartego na kombinacjach stylu gry Śląska. Jest bardzo ruchliwy, potrafi podejść po piłkę nawet w okolice środka boiska, tylko po to by uciec rywalowi, oddać ją jak najszybciej partnerowi i samemu popędzić na wolne pole. Dobrze odnajdywał się w grze na jeden kontakt, dzięki czemu już na połowie rywala potrafił też rozprowadzić atak.
Jego ruchliwość pozwalała też na tworzenie mu sytuacji przez partnerów – dobrze nabiegał do prostopadłych piłek i odnajdywał się w polu karnym do wykończenia. z samym finalizowaniem akcji bywało już różnie, czasem wykańczał w nieprawdopodobnych, częściej jednak pudłował w tych prostych.
***
Być może namalowany powyżej obraz nie jest zbyt kolorowy. Nadal jednak co najmniej dwóch z nowopozyskanych zawodników wydaje się ciekawymi transferami. Problemem może być ich aktualna dyspozycja, pozostająca zagadką. Grozi to niewypałem podobnym do transferu Mouloungiego (o czym przestrzegaliśmy zawczasu tutaj). Obaj jednak nowi zawodnicy byli bacznie obserwowani przez sztab podczas testów i to nimi przekonali do podpisania kontraktów. Nawet jeśli na swój sposób jest to ryzyko, pozostaje wierzyć trenerowi Pawłowskiemu, że jest w stanie wyciągnąć z nich to, co najlepsze. Tym bardziej, że szkoleniowiec Śląska już na kilku żywych organizmach udowodnił, że to potrafi. Jeśli mu się to uda, możemy mówić o realnych wzmocnieniach wicelidera.
Najnowsze komentarze