Śląsk 1-1 Lechia: błędy bramkarzy, nikt nie kontroluje gry

W niedzielę po dwóch poważnych błędach bramkarzy Śląsk zremisował u siebie z Lechią 1-1. Gole zdobywali Piotr Wiśniewski i będący ostatnio superrezerwowym Piotr Ćwielong.


Śląsk wyszedł w standardowym ustawieniu 4-2-3-1, ze Stevanoviciem obok Kaźmierczaka i Moulounguim jako środkowym napastnikiem. Na lewej pomocy tym razem zagrał Sylwester Patejuk.

Bogusław Kaczmarek na pozycji ofensywnego pomocnika wystawił Piotra Wiśniewskiego, a przed nim Adama Dudę. Zamiast Łukasza Surmy w środku pola zagrał Krzysztof Bąk. W bramce pojawił się do niedawna kontuzjowany Bartosz Kaniecki.

Mila wyłączony

Trener Kaczmarek całkiem dobrze przygotował plan na Śląsk Wrocław. Krzysztof Bąk zdołał odciąć od podań Milę, a nawet jeśli go gubił, to kapitan wrocławian nie potrafił tego wykorzystać. Zresztą Mila pomimo asysty rozegrał chyba jeden z najgorszych meczów w rundzie. Dobrze w defensywie spisywał się również Piotr Brożek, który wyłączył z gry Waldemara Sobotę. Śląsk kompletnie nie potrafił zbudować ataku pozycyjnego, a dłuższe wymiany krótkich podań prędzej czy później kończyły się stratą. Było to spowodowane głównie małą ruchliwością graczy Śląska, którzy pod pressingiem lechistów bardzo często popełniali błędy. Ruchliwość Buzały, Wiśniewskiego, Pietrowskiego i Ricardinho miała na celu ograniczenie wymian piłki w środku pola – to udało się osiągnąć. Śląsk kilka razy próbował uruchamiać swojego napastnika dłuższymi podaniami, ale Mouloungui został fizycznie zdominowany przez stoperów Lechii.
Z kolei Lechia grała bardziej bezpośrednią piłkę, szybciej kierując podania do zawodników ofensywnych, a zwłaszcza do Wiśniewskiego, który zajmował za Kaźmierczakiem lub bliżej linii i stamtąd próbował tworzyć sytuacje podbramkowe. Gdańszczanie często próbowali atakować prawą stroną, gdzie dość aktywny był Deleu, ale ciągle brakowało dobrej współpracy pomiędzy Brazylijczykami. Ricardinho zresztą najlepsze zagranie meczu miał, gdy z lewej flanki wbiegł w pole karne i mocnym strzałem zamknął dośrodkowanie z prawej strony. Po lewej stronie Buzała często był pozbawiony wsparcia, bo Brożek grał dość ostrożnie i z rzadka podchodził do gry. Z tego względu lewy pomocnik Lechii raczej próbował akcji indywidualnych lub wymieniał podania z Wiśniewskim i Dudą, lecz często brakowało dokładności.

Opanowany środek pola

Lechia miała optyczną przewagę i swobodniej rozgrywała piłkę na połowie przeciwnika, ale tworzenie sytuacji podbramkowych to nadal dla podopiecznych Kaczmarka ciężki orzech do zgryzienia. Z pomocą przyszedł im bramkarz Śląska, a przytomnie w tej sytuacji zachował się Buzała szybko oddając piłkę Wiśniewskiemu. Trener Levý próbował ratować sytuację delegując na ławkę Stevanovicia i posyłając w bój Elsnera. W teorii zmiana przemyślana, bo Elsner na pewno gra odważniej od Stevanovicia – ten drugi często gra na alibi, gra dużo prostych podań i nie jest agresywny w odbiorze. W praktyce jednak niewiele to zmieniło, bo pomimo większej ruchliwości w pomocy Śląsk nadal był bardzo niedokładny w rozgrywaniu piłki. Natomiast Lechia ciągle nie potrafiła postawić kropki nad i – zabrakło nieco odważniejszej gry, a także umiejętnego przytrzymania piłki przez napastnika. Duda nie stanowił oparcia dla starszych kolegów, nie umiał utrzymać się przy piłce i tym samym dać im możliwość włączenia się do ataku.

Rządzi przypadek

W 58. minucie na boisku pojawił się Piotr Ćwielong. Ponownie – zmiana wydaje się sensowna, bo Ćwielong już dwa razy w tej rundzie zdobywał gola wchodząc z ławki. Zastąpił jednak Moulounguiego i przez 17 minut grał jako środkowy napastnik. To jednak kompletnie nie wypaliło. Śląsk nie miał w tym momencie przewagi w środku pola i Ćwielong kilka razy musiał walczyć o górną piłkę z wyższymi od siebie o głowę Bieniukiem i Janickim. W dodatku wychodząc do krótkiego podania zagęszczał miejsce przed linią obrony, co powodowało, że Mila miał jeszcze mniej miejsca. Lechia w tym momencie grała nieco cofnięta, więc brakowało też trochę przestrzeni za linią obrony, którą szybki Ćwielong mógłby przecież wykorzystać. Zespół Śląska nie zrobił jednak nic, by tę przestrzeń otworzyć. Pomimo paru prób wymiany pozycji między Ćwielongiem, Patejukiem i Sobotą ani razu środkowy napastnik nie wycofał się, aby zrobić miejsce wbiegającemu w to miejsce skrzydłowemu.
Ze względu na brak uporządkowania gry Lechii do głosu zaczął dochodzić Mila, który umiejętnie wychodząc na pozycję i oddając piłkę dwukrotnie stworzył w końcówce szanse na wyrównanie, jednak obydwie zostały zmarnowane. Wtedy na boisku był już Łukasz Gikiewicz, którego wzrost można było wykorzystać. Ale w ostatnich 15 minutach Śląsk niemal w ogóle nie próbował dłuższych piłek, lecz uparcie rozgrywał piłkę krótkimi podaniami – jedyną szansę bramkową Gikiewicz miał po kornerze. Krótko mówiąc, zmiany personalne kompletnie nie korelowały ze sposobem gry. Wyrównanie nastąpiło po stałym fragmencie gry, sprokurowanym dość głupio przez najmniej użytecznego w obronie piłkarza Lechii, Ricardinho.

Podsumowanie

Lechiści stracili 2 punkty na własne życzenie. Mając częściową kontrolę nad meczem i prowadząc jedną bramką, nie potrafili przenosić regularnie ciężaru gry pod bramkę przeciwnika, co skrupulatnie wykorzystał Sebastian Mila po jednym z fauli. Bogusław Kaczmarek nie dokonał żadnej zmiany, co być może było podyktowane słabością ławki rezerwowych, ale było jednak błędem – Lechia w końcówce zbyt kurczowo trzymała się jednobramkowego prowadzenia, a takie podejście to zwykle woda na młyn dla przeciwnika.

Śląsk po fatalnej pierwszej połowie rozegrał niewiele lepszą drugą, a dokonywane zmiany nijak się miały do sposobu gry i nie wpływały w ogóle na grę zespołu. Punkt zapewnił wrocławianom Sebastian Mila do spółki z Ricardinho i Ćwielongiem. Gdyby nie prosty błąd w kryciu przy rzucie wolnym, Lechia wróciłaby do Gdańska z pełną zdobyczą punktową. Śląsk ponownie wywalczył remis w końcówce, ale przede wszystkim musi walczyć ze swoimi słabościami i brakiem stylu.

Reklama