Po pojedynku mistrza Polski z obecnym liderem Ekstraklasy oczekiwano ekscytującego pojedynku skrzydłowych i kolejnego kroku Legii ku mistrzostwu. Taka szansa na wyjście jeszcze wyższe prowadzenie w tabeli może się nie powtórzyć, zwłaszcza wobec zapowiadanej aktywności transferowej klubu z Warszawy – lub jej kompletnego braku.
Zgodnie z przewidywaniami szkoleniowcy zdecydowali się na te same jedenastki, które tak sprawnie rozjechały Ruch Chorzów i Lech Poznań przed tygodniem. W przedmeczowych dyskusjach najwięcej miejsca poświęcano Jakubowi Koseckiemu, ale też Sebastianowi Mili z najbardziej oczywistych powodów. Z kolei wybór Marcina Kowalczyka na środku obrony wydawał się naturalny po tym jak w Poznaniu jego gra z Tomaszem Jodłowcem była zdecydowanie najlepszym występem wrocławskiej defensywy w tym sezonie.
Obydwie drużyny rozpoczęły ten mecz z wysoko ustawionymi liniami defensywy, lecz to Legia szybciej opanowywała piłkę, a zwłaszcza dobrze ustawiający się Łukasik zamykał możliwości rozegrania rywalom, dokładnie rozprowadzając akcje. Śląsk starał się odpowiedzieć pomijając środek pola, gdzie pierwsze pojedynki meczu przegrywał, ale długie zagrania do Diaza bądź skrzydłowych nie przynosiły żadnego efektu.
W otwierającym fragmencie meczu Legia starała się jak najszybciej wykorzystać dobry ruch Ljuboji, który wyciągał Jodłowca z jego pozycji, a za nim podążał Kowalczyk i naturalnie Socha – wchodzący ze skrzydła w źle ustawioną linię obrony Kosecki doczekał się dwóch zagrań, jednak nie zdołał żadnej z okazji wykorzystać. Kolejnym problemem Śląska było wyprowadzenie piłki z linii obrony – coś o czym Stanislav Levy wspomina od początku swojej pracy we Wrocławiu. Ljuboja stworzył okazję Radoviciowi po jednym z takich nieudanych zagrań.
Śląsk po przeciętnym otwarciu jednak szybko się podniósł, a zasługą była siła, którą zaprezentowali w kluczowych strefach. Początkowo i Radović, i Kosecki sprawiali problemy na skrzydłach, jednak po kilku ostrzejszych zagraniach Sochy oraz Pawelca (nawet kosztem żółtej kartki) znacząco obniżyli loty – Ljuboja, który często wracał się pod stosunkowo nisko grających środkowych napastników nie miał komu odegrać.
Podobnie było również w środku pola – mimo kiepskich zagrań, Elsner zaczął szybciej i ostrzej reagować w defensywie co zwłaszcza zadziałało na grę Janusza Gola. Z kolei Kaźmierczaka nie byli w stanie przejść ani Furman, ani Łukasik, a środkowy pomocnik Śląska zaczął coraz odważniej atakować w akcjach z Sebastianem Milą. Kapitan gospodarzy nie miał najlepszego startu, ale dzięki temu, że wyżej grać zaczął Kaźmierczak i on mógł cieszyć się większą ilością miejsca.
Legia nie była w stanie odpowiedzieć na siłę Śląska i coraz częściej gubiła piłkę. Niech o tym, że pewność siebie gospodarzy rosła świadczą to jak zagrażali bramce Kuciaka – nie poprzez składne akcje, ale po uderzeniach z dystansu, które wcale nie były daleki od celu. Jedyna poważniejsza szansa przyjezdnych stworzyła się przy stracie Ćwielonga i błędzie Elsnera, ale świetne zagranie Ljuboji zmarnował fatalnym przyjęciem Radović.
Od początku drugiej połowy w Legii nastąpiła mała zmiana – dużo wyżej zaczął grać Furman, a niżej bardzo słaby tego dnia Gol. Pierwszy z nich starał się absorbować uwagę obrońców, by więcej miejsca miał Ljuboja – faktycznie, udało się to dwukrotnie, lecz kolejne zagrania już do Frumana skutkowały w słusznie odgwizdanych spalonych. Warto zresztą zauważyć, że pod tym względem czwórka obrońców Śląska spisywała się bez zarzutu, aż dziewięciokrotnie łapiąc rywali w pułapkę ofsajdową.
Legia przeważała, ale jeden stały fragment gry zniweczył ich kolejne niezłe otwarcie. Problemem gości nie było złe ustawienie przy rzucie rożnym Sebastiana Mili, lecz kiepska komunikacja – stojący na krótkim słupku Michał Żewłakow powinien wybić piłkę, lecz zamiast wyskoku odwrócił się, jakby będąc pewien interwencji Kuciaka.
Jeszcze gorzej zachował się Gol – moment przed kopnięciem piłki przez Milę patrzy on na Jodłowca, kopiuje jego ruch, ale tylko przez chwilę, skupiając się na piłce i otwierając obrońcy Śląska drogę na krótki słupek. Zamiast zablokować mu tę przestrzeń, Gol prawie zaliczył asystę.
Oczywiście Śląsk z przyjemnością oddał Legii inicjatywę, ale przy tym szukając natychmiast momentu do podwyższenia prowadzenia. Aktywny był zwłaszcza Kaźmierczak, który świetnie współpracował z Milą, samemu odważnie uderzając na bramkę Kuciaka – w defensywie grał równie twardo, a coraz słabiej radził sobie Furman i Gol. Wprowadzenie Kucharczyka było oczywistym, jeśli nie lekko spóźnionym ruchem Jana Urbana. To wtedy udało się Legii stworzyć najwięcej zagrożenia pod bramką Śląska – ze świetnej pozycji minimalnie niecelnie uderzył Kosecki, gdy inteligentny ruch Radovicia i Ljuboji stworzył mu korytarz od skrzydła przed samą szesnastkę.
W grze Radovicia podwieszonego pod Ljuboję było widać większy automatyzm i wyższą skuteczność jego poczynań – inna sprawa, że szybko zareagował na to Śląsk i od tej pory również Kaźmierczak zaczął zamykać pole przed obroną. Jeszcze lepszą szansę miał Ljuboja po przypadkowym podaniu ze wślizgu Pawelca, lecz Kelemen poradził sobie z jego uderzeniem – mimo że wyszedł w tej sytuacji bardzo wysoko, ryzykując sporo przy świetnej technice Serba.
Końcówka meczu nie przyniosła zmiany wyniku, ponieważ nie mogła – Legii zdecydowanie zabrakło opcji na ławce rezerwowych, gdzie oprócz bramkarza znajdowało się czterech obrońców i dwóch ofensywnych pomocników. Jan Urban zapewne chętniej po bramce dla Śląska wstawiłby drugiego napastnika – w tym wypadku silnego Saganowskiego – który sprawiłby więcej problemu solidnej obronie gospodarzy. Wyróżniał się Jodłowiec, który miał trudniejsze zadanie radzenia sobie z czołowym strzelcem Legii, ale warto też zwrócić uwagę na to jak asekurował go Rok Elsner, wielokrotnie, przytomnie wracając się pod bramkę i zamykając miejsce Radoviciowi i Koseckiemu. Jakie są efekty zapominania o takich zachowaniach zaprezentował tydzień temu Ruch Chorzów.
Mecz, który reklamowano jako spotkanie skrzydłowych – Kosecki, Ćwielong i Sobota świetnie zaprezentowali się przed tygodniem – zawiodło pod tym względem. Wszyscy z wymienionej trójki rzadko dośrodkowywali, a zdecydowanie częściej decydowali się na indywidualne akcje ścinające do środka pola, raczej zawężając pole gry. Ten trend pozostał niewykorzystany przez bocznych obrońców obydwu drużyn, co wskazuje na raczej ich asekuracyjne podejście do tego meczu. W którym, co trzeba podkreślić, Pawelec i Socha wyróżniali się, a Wawrzyniak i Jędrzejczyk (Rzeźniczak) również nie zawiedli – to jednak nie od nich oczekiwano finezji.
Najnowsze komentarze