Sevilla-Athletic 1-2. Analiza meczu

Do bratobójczego pojedynku między hiszpańskimi drużynami doszło w Lidze Mistrzów, gdzie Atletico Madryt odprawiło obrońcę tytułu, Barcelonę. Życie (a w zasadzie losowanie) napisało podobny scenariusz w Lidze Europejskiej. Tutaj triumfator z zeszłego sezonu, Sevilla, spotkała się w dwumeczu z Atletikiem Bilbao. Pomimo komfortowego rezultatu (zwycięstwo 2:1) przywiezionego z San Memes, podopieczni Unaia Emery’ego o awans musieli drżeć do samego końca, czyli… zwycięskiej serii rzutów karnych. Tym samym Sevillistas pozostają w grze o dokonanie czegoś historycznego. A byłoby tym z pewnością trzecie z rzędu zwycięstwo w tych rozgrywkach.


Autor: Mateusz Opioła

Obie drużyny rozpoczęły mecz w ustawieniu 4-2-3-1. Oczywiście tak gospodarze, jak i zawodnicy Z Bilbao płynnie i elastycznie zmieniali ustawienie wyjściowe w zależności od fazy gry. Obie strony w fazie obronnej przechodziły na płaskie 4-4-2, gdzie ofensywny pomocnik (Iborra/Raul Garcia) operował obok jedynego wysuniętego napastnika (Gameiro/Aduriz) starając się utrudniać przeciwnikom przesuwanie piłki środkowym pasem boiska i zmuszając to transportowania jej w boczne sektory.

4-4-2 Basków

4-4-2 Basków

4-4-2 Sevilli

4-4-2 Sevilli

Gospodarze zachowywali większą kompaktowość w destrukcji od rywali. Poszczególne formacje ustawiały się blisko siebie, piłkarze w nich stosunkowo wąsko względem siebie, a cały blok defensywny sprawnie i szybko przesuwał się za ruchem piłki, choć z drugiej strony Baskowie grali w wolny, czytelny i łatwy do rozszyfrowania sposób. Jedynie Escudero niekiedy naruszał kompaktowość zostając szeroko przy linii gdy piłka znajdowała się po przeciwnej stronie boiska, o czym później.

Bilbao - gra do boku

Bilbao – gra do boku

Sevillistas sprawnie wyglądali też w przejściu z ataku do obrony. Asekurujący środek pola Krychowiak wraz z dość defensywnie usposobionymi skrajnymi obrońcami (Mariano i Escudero – ich średnia meczowa pozycja nie przekraczała środkowej linii boiska) zapewniali odpowiedni balans i bezpieczeństwo we wszystkich sektorach bronionej ćwiartki. Gospodarze szybko reorganizowani i odbudowywali swoje ustawienie w obronie. Próby rozwarcia szyków obronnych Sevilli poprzez ruch bez piłki Susaety bądź Raula Garcii (po zmianie także Muniaina) okazywały się fiaskiem, gdyż gospodarze albo nie dali się wyciągać z formacji i na takie zachowania po prostu nie reagowali, albo też umiejętnie przekazywali sobie krycie. O jakości gry defensywnej gospodarzy i tego, jak w wykonaniu Basków była ona czytelna świadczy choćby liczba przechwytów: aż 39 do 23 na korzyść Sevilli.

Co innego rywale. Podopieczni Ernesto Valverde wielokrotnie gubili spójność między formacjami. Rozciągnięcie ustawienia w fazie obronnej utrudniało zachowanie należytej kompaktowości, a tym samym ułatwiało zawodnikom z Ramon Sanchez Pizjuan przesuwanie gry do przodu, także środkiem pola, gdzie między poszczególnymi Baskami pozostawały duże odstępy. Poniżej jeden z takich przykładów:

Przestrzeń między liniami

Przestrzeń między liniami

Inaczej natomiast oba zespoły ustawiały grę od własnej bramki. Gospodarze bardzo często wykorzystywali w początkowej fazie budowania ataku pozycyjnego niskie zejście jednego z defensywnych pomocników (na ogół N’Zonziego, rzadziej Krychowiaka) między stoperów. Pozwalało to zyskać przewagę w pierwszej ćwiartce przy wyprowadzaniu piłki (3 wyprowadzających piłkę zawodników vs 2 napastników) nie burząc przy tym „pozycyjności”. Jedynym defensywnym pomocnikiem stawał się wówczas Krychowiak, zbiegający do środka Krohn-Delhi i/lub Vitolo zapewniali połączenie w strefie środkowej między pivotem a Gameiro i Iborrą, a „wygonieni” wyżej boczni obrońcy: Mariano oraz Escudero dbali o odpowiednią szerokość. Stąd do przerwy Sevilla nie miała problemów z pressingiem gości i wyprowadzaniem piłki do strefy środkowej, co przekładało się na wyższy wskaźnik posiadania piłki (ten uległ diametralnej zmianie po przerwie, mniej więcej od bramki Aduriza na 0:1). Tego manewru praktycznie nie stosowali Los Leones. San Jose zachowywał swoją wyjściową pozycję, a Benat szukał miejsca na otrzymanie piłki w pół-strefach. Przez pierwsze 45 minut Baskowie wielokrotnie zostawali zmuszeni do bezpośrednich, kilkudziesięciometrowych podań od defensorów. Z tym bardzo dobrze radził sobie N’Zonzi, który nie tylko ustawiał się w odpowiednim miejscu, ale również wygrywał mnóstwo z tych pojedynków powietrznych (łącznie aż 10, z czego 7 właśnie w drugiej tercji).

Podopieczni Unaia Emery’ego atak pozycyjny konstruowali poprzez zejście N’Zonziego (ewentualnie Krychowiaka) między stoperów. Następnie po rozciągnięciu duetu napastników Aduriz – Raul Garcia przesuwali grę do Krychowiaka bądź bezpośrednio do schodzącego ze skrzydła do strefy środkowej Vitolo lub Krohna-Dehli. Ci zabierali za sobą „swoich” bocznych pomocników Bilbao (kolejno Lekue i Susaetę), co otwierało przestrzenie dla rozstawionych szerzej Ramiego i Kolodziejczaka. Od nich wychodziło bezpośrednie podanie „na ściankę” w pół-strefę do Gameiro bądź Iborry, który na 1-2 kontakty starali się zgrać piłkę w boczny sektor do obiegających wzdłuż linii bocznej Mariano bądź Escudero. Podobnie było z kontratakami, które Sevillistas starali się jak najmniejszą liczbą podań przenosić w boczne sektory.

Goście od początku do końca spotkania mieli problemy z konstruowaniem tak ataku pozycyjnego, jak i kontr. W dużej mierze odpowiedzialność za taki stan rzeczy powinna spaść na rozgrywającego Los Leones, Benata. Rzecz w tym, że koledzy nie ułatwiali mu zadania. Duet Raul Garcia – Aduriz (szczególnie ten drugi) nie brali wydatnego udziału w konstruowaniu ataku w ostatniej trzeciej, nie mówiąc już o jego wcześniejszych fazach. Żaden z nich nie grzeszył ruchliwością, nie wykonywał ruchów do piłki, nie próbował wyciągać stoperów. Do tego bardzo słabo Baskowie wyglądali pod względem pozycyjności i spacingu. Wystarczy spojrzeć:Pozycyjno+ø-ç Bilbao

Dziura na przedpolu

Dziura na przedpolu

Będący  w posiadaniu piłki De Marcos jest ustawiony w równej niczym od linijki diagonalnej linii prostej wraz z czteroma innymi partnerami. Takie rozmieszczenie mocno utrudniał płynność gry i krążenie futbolówki. Ta mogła wędrować jedynie po obwodzie, gdyż nie było nikogo ustawionego między liniami, do kogo można byłoby zaadresować penetrujące podanie. Z tego też względu podopieczni Unaia Emery’ego wyglądali bardzo dobrze w destrukcji i nawet dwie stracone bramki tego nie zmienią – tym bardziej, że padły one nie po kombinacyjnych akcjach rywali czy taktycznych błędach poszczególnych formacji bądź graczy. Były one efektem indywidualnych pomyłek i niezdecydowania bramkarza Sorii, który z całą pewnością powinien był zachować się lepiej w obu przypadkach. Na niekorzyść Basków działa też inna statystyka: ze wszystkich przeprowadzonych przez nich ataków jedynie 24% zawiązano w środku pola.

Z kolei niemalże co drugi atak (dokładnie 45%) gracze Ernesto Valverde przeprowadzali swoją prawą stroną. Za pomocą ofensywnie usposobionego De Marcosa, Markela Susaety i pojawiającego się bliżej prawej flanki Raula Garcii goście dążyli do przewagi liczebnej w tym sektorze i szukania gry wzajemnej między sobą zakończonej dośrodkowaniem na Aduriza. Przekazywanie futbolówki odbywało się jednak bardzo wolno, podobnie jak zmiana stron gry (co ciekawe, nawet w przypadku mniejszego przeciążenia na swojej lewej stronie, Athletic wręcz na siłę przenosił grę na prawą flankę), a to umożliwiało gospodarzom przesunięcie się do boku, stworzenie przewagi liczebnej i zamknięcie linii podania. Wówczas wejście w „małą grę” było mocno utrudnione, a dośrodkowania – a tych goście wykonali 35, o 14 więcej niż przeciwnicy – zazwyczaj wędrowały w pole karne ze znacznej odległości, z nieprzygotowanych dostatecznie dobrze pozycji, przez co stawały się łatwym łupem dla Sevillistas. Jeśli natomiast podopieczni Ernesto Valverde nie decydowali się na dośrodkowania, to szukali stworzenia przewagi dryblingiem. Te, na niewielkiej przestrzeni, w gąszczu nóg, również okazywały się bezużyteczne. Dość powiedzieć, że na całej prawej flance, licząc od linii środkowej do linii końcowej, gościom udało się wyjść zwycięsko z tylko 1 próby dryblingu na 9 podjętych. Paradoksalnie najwięcej zagrożenia z tego sektora boiska przynosiły szybko wykonywane auty. To po nich między 28’ a 35’ udało się dwukrotnie wypracować wolną pozycję do dośrodkowań (raz po odegraniu na jeden kontakt do wyrzucającego, drugi po uwolnieniu się adresata autu spod krycia), które niosły ze sobą sporo zagrożenia dla bramki Sorii.

Forsowanie prawego skrzydła przez Bilbao i przenoszenie tam gry zmusiło gospodarzy do „zabezpieczenia” tego miejsca. Stąd też Escudero jako jedyny nieco zaburzał kompaktowość ustawiając się szerzej (nawet gdy piłka znajdowała się po przeciwległej stronie boiska), momentami przechodząc wręcz na krycie indywidualne. Oddelegowanie lewego obrońcy do takich zadań i bronienie z jego strony w pojedynkach okazało się strzałem w dziesiątkę. Escudero był w defensywie bezbłędny: z łatwością zatrzymywał dryblingi De Marcosa i Susaety (6 odbiorów na 7 prób), jeszcze lepiej czytał grę, notując niewiarygodne 13 przechwytów i przy tym wszystkim nie popełnił ani jednego faulu. W ofensywie nie okazał się aż tak produktywny, m.in. z racji tego, że miał więcej zadań defensywnych od jego vis-a-vis Mariano (choćby z racji bardziej ofensywnej gry De Marcosa niż Balenziagi), ale swoje zrobił: wygrał 3 z 4 dryblingów (jedyny przegrany na własnej połowie, ale z dala od bramki), trzykrotnie został sfaulowany, raz dokładnie dośrodkował, jedynie dwukrotnie stracił posiadanie.

Mimo, że przez większą część spotkania to Sevillistas sprawiali wrażenie drużyny bardziej poukładanej, z pomysłem na grę, po regulaminowym czasie gry schodzili z boiska z niekorzystnym wynikiem i perspektywą odpadnięcia z Ligi Europy. O tym, jak nieprzewidywalna i niesprawiedliwa potrafi być piłka, przekonaliśmy się zresztą później, kiedy sprawiający lepsze wrażenie w końcówce i dogrywce Baskowie koniec końców musieli po serii rzutów karnych obejść się smakiem. Tym sposobem Sevilla stoi przed szansą napisania unikalnej historii w dziejach tych rozgrywek. Wcześniej jednak będą musieli uporać się jeszcze z Szachtarem.

Reklama