Real Madryt – Manchester City 1:0 – analiza meczu

Jeden gol zadecydował o awansie Realu Madryt do finału Ligi Mistrzów. Królewscy w środowy wieczór pokonali Manchester City i w Mediolanie zmierzą się teraz z Atletico. Spotkanie 1/2 finału LM przeanalizowaliśmy pod kątem taktycznym. Mile widziane Wasze uwagi i merytoryczna dyskusja!


Real mecz z Man City rozpoczął w ustawieniu 4-3-3. Choć w ofensywnych formacjach było trochę rotacji, na szpicy zagrał Cristiano Ronaldo. Notabene, zupełnie w środę niewidoczny. Goście ustawieni byli podobnie, choć początkowym zamysłem Manuela Pellegriniego było 4-2-3-1. Środek pola rozsypał się jednak niczym domek z kart.

Real rewanżowe starcie półfinałowe rozpoczął od spokojnej gry, bez zbędnego pressingu. Królewscy byli ustawieni nisko, wyczekiwali na to, co zrobi rywal. Ten z kolei ustawił się bardzo ściśle, formacje obrony i pomocy znajdowały się w bardzo bliskich od siebie odległościach. Ale taki stan rzeczy utrzymał się tylko przez pierwsze 20 minut. W tym czasie gospodarze starali się rozciągnąć rywala, szeroko ustawieni byli boczni obrońcy (Marcelo i Daniel Carvajal) oraz Gareth Bale.

Po tym jak Bale, na spółkę z Fernando, strzelił gola na 1:0, obraz gry uległ znaczącej zmianie. The Citizens ruszyli pressingiem, podchodzili znacznie wyżej, co zmuszało Real do ryzykownego rozgrywania z pierwszej piłki.

real_mancity_screen1

Przy wyprowadzaniu piłek od bramkarza (najczęściej wyrzutów ręką), bardzo często pod defensorów Realu podchodził Luka Modrić. Chorwat, przesunięty bliżej prawego skrzydła, swoimi powrotami powodował, że wyżej ustawiać mógł się Daniel Carvajal. To po akcji Hiszpana i dograniu do Bale’a padł jedyny gol na Bernabeu.

City w pressingu nie wyglądało za dobrze. Zmiana taktyki nie wyszła im zupełnie, gdyż między formacjami pojawiły się znaczące luki. Real rozgrywał piłkę na własnej połowie i raz za razem zapraszał na nią Anglików. A ci, nie dość, że odbierać próbowali nieskutecznie, to jeszcze zrobili rywalom sporo miejsca w środku pola.

Nie nadążał krytykowany przez polskich komentatorów Yaya Toure, dwójki defensywnych pomocników w zasadzie nie było widać. Toure grał statycznie, zwalniał akcje, zbyt długo rozmyślał nad sposobem rozegrania piłki. Jego miejsce starał się uzupełniać Fernandinho, ale z marnym skutkiem. Między liniami były ponad 20-metrowe przerwy!

real_mancity_screen2

real_mancity_screen3

Dla porównania, w akcjach defensywnych mocno zwarty i dobrze ustawiony był Real:

real_mancity_screen4

Zwróćcie uwagę, jak wolna przestrzeń wyglądała u Los Blancos, i porównajcie ją z grafikami wyżej, po drugiej stronie boiska…

real_mancity_screen5

Jakby tego było mało, tercet środkowych pomocników gości nie nadążał za akcjami ofensywnymi. Żaden z trójki Toure-Fernando-Fernandinho nie mógł wspomóc ataków City z kontry, co powodowało, że osamotnieni Sergio Aguero czy Jesus Navas niewiele mogli zdziałać.

real_mancity_screen6

Sporym problemem drużyny Pellegriniego był też brak pomysłu na skonstruowanie ataku. Ten z kontry nie funkcjonował, przez brak wsparcia ze strony środkowych pomocników, skrzydłowi byli niewidoczni (Kevin De Bruyne szukał piłki za plecami Aguero, chciał uzupełnić lukę, którą tworzyli środkowi, niewiele wiatru robił jednak na lewej flance), a jedynym pomysłem na przedostanie się pod pole karne Królewskich były… długie piłki na Kuna. Biorąc pod uwagę wzrost Argentyńczyka i kryjącego go Pepe, takie zagrania nie miały racji bytu i były zupełnie nieefektywne. A próbowali Joe Hart, Yaya Toure i kilku innych kolegów Aguero…

Trzeba jednak podkreślić, że po tym, jak Real strzelił gola, zagrał bardzo mądrze w obronie. Gęsty środek pola, linie defensywy i pomocy praktycznie jedna przy drugiej – trudno było się przedostać przez tak skondensowane formacje. Raz za razem mocno bite prostopadłe piłki po ziemi szybko powodowały także, że gospodarze znajdowali się w dogodnych sytuacjach i mieli szanse na podwyższenie wyniku.

A szanse na kontry były, gdyż City dawało się Realowi wciągnąć w jego gierki. Otóż nieobce były obrazki, kiedy np. Fernandinho zobaczyć mogliśmy przy Aguero czy Eliaquima Mangalę – na połowie Blancos.

Na dziurawy środek pola gości zareagowali trenerzy obu drużyn. Zinedine Zidane wpuścił na plac gry Lucasa i Jamesa Rodrigueza, który lubi wykorzystywać takie przestrzenie. Tym razem Kolumbijczykowi to się nie udało.

Z drugiej strony Pellegrini wpuścił drugiego napastnika – Kelechi Iheanacho. Pojawienie się 19-latka na murawie oznaczało zmianę ustawienia na 4-4-2 i biorąc pod uwagę wcześniejsze nieefektywne zestawienie środka pomocy, była to zmiana na lepsze. Nigeryjczyk miał jednak za mało czasu i zbyt kiepskie wsparcie ze strony kolegów, by odmienić losy dwumeczu.

Na tle Realu Manchester wyglądał niczym przedszkolak. Rozwarstwienie poszczególnych formacji i pozostawienie takiej przestrzeni rywalowi nie mogło się dla gości skończyć dobrze. A może Toure i spółka nie wytrzymali tempa na tle zwyczajnie lepszego przeciwnika? Jedno jest pewne, w finale, choć pewnym jest, że Puchar Europy trafi do Madrytu, czeka nas taktyczna uczta!

Przemysław Mamczak
Na wypożyczeniu z Goal.pl i Gazety Wyborczej, w przeszłości także autor UEFA.com, 90minut.pl czy Futbolnet.pl. Początkujący trener.

Reklama