Ranking trenerów Ekstraklasy 2012/2013

ranking trenerówPodobno trener jest tak dobry, jak jego ostatni mecz. My będziemy jednak łaskawsi i szkoleniowców ocenimy w przekroju całego sezonu. Zapraszamy do zapoznania się z wynikami rankingu, który przygotowaliśmy wspólnie z ekipą krotkapilka.pl – drugiej takiej inicjatywy w polskich mediach nie znajdziecie.


W przypadku słabych wyników zespołu pierwszą osobą, na której skupia się uwaga opinii publicznej, jest zwykle trener. To również pierwsza osoba do zwolnienia – bo łatwiej wymienić jednego niż jedenastu (a do tego to drugie jest w środku sezonu, czyli poza oknem transferowym, praktycznie niemożliwe). Trudno polemizować z tezą, że opiekun pierwszego zespołu ponosi odpowiedzialność za wyniki. Ale nie zawsze jest to całkowita prawda. Bywa to również półprawdą. A czasami – wierutną bzdurą.

Na wyniki osiągane przez daną drużynę ma wpływ mnóstwo czynników – od warunków treningowych, przez kompetencję bądź niekompetencję działaczy (szczególnie tych odpowiedzialnych za transfery), po sytuację finansową klubu. Praca trenera nie może być oceniana bez uwzględnienia powyższych czynników. Nie zawsze pierwszy w tabeli jest jednocześnie najlepszy, nie zawsze ostatni musi nosić miano najsłabszego. I chociaż trudno to wytłumaczyć kibicom doświadczającym dramatu spadku z ligi bądź euforii wywołanej zdobyciem mistrzostwa, my pokusiliśmy się o bardziej całościową ocenę szkoleniowców, niż wynikałoby to wyłącznie z miejsc, jakie ich podopieczni zajęli w końcowej klasyfikacji.

Za poniższy ranking odpowiadają połączone siły serwisów Krótka Piłka oraz Taktycznie.net. Dziewiątka redaktorów oceniła wszystkich trenerów w 10-stopniowej skali. Kryterium była praca szkoleniowców w całym sezonie – braliśmy pod uwagę styl gry drużyny, dobór ustawienia i wykonawców, a także osiągane rezultaty w stosunku do możliwości prowadzonego klubu. Zdecydowaliśmy się ocenić tylko tych trenerów, którzy na swoich stanowiskach dotrwali do końca sezonu (dlatego w zestawieniu znajdziecie np. Dariusza Wdowczyka, ale już nie Artura Skowronka czy Dariusza Kubickiego).

Ostateczna klasyfikacja powstała na podstawie średniej wystawionych ocen. Na dwóch pozycjach zdarzyły się miejsca ex aequo – nie rozstrzygaliśmy ich dodatkowo (oba przypadki dotyczyły niskich bądź bardzo niskich pozycji w rankingu, o czym przekonacie się już za chwilę).

Poniżej pierwsza czwórka trenerów – oczywiście zaczynamy ich prezentację od końca. Kolejne miejsca poznacie w ciągu trzech nadchodzących dni.

 

Miejsca 14-16: Tomasz Hajto, Tomasz Kulawik, Jacek Zieliński – średnia 2,66

 

Tomasz_Hajto_2012Tomasz Hajto

Bartek Ksepka: Jagiellonia stała się ofiarą debiutu trenerskiego trenera Hajty. Niezrozumiałe ustawienie zespołu, zbyt częste zmiany pozycji dla zawodników (Norambuena nie grał w tym sezonie jedynie jako bramkarz), a dwóch nominalnych defensywnych pomocników – Dźwigała i Pazdan – stanowili trzon linii defensywnej. Ukah z kolei, od zawsze środkowy obrońca, grał w końcówce sezonu na prawej obronie. Postura i nawyki uniemożliwiały mu częste włączanie się do akcji ofensywnych, a miejsca mu nie brakowało, bo na swojej stronie w drugiej linii miał Quintanę, który schodził prawie cały czas do środka. O niesłuszności takiego kompletowania zespołu świadczy liczba straconych bramek i pozycja na koniec sezonu.

Andrzej Gomołysek: Budowa drużyny powinna polegać na określeniu własnej wizji, a następnie jej wdrożeniu. Tu miało się wrażenie pewnej równoczesności. Drażnił bardzo brak spójności w działaniach. Z jednej strony niezbyt przychylne Frankowskiemu wypowiedzi, z drugiej brak umiejętności zastąpienia go kimkolwiek. Wystawianie Pazdana w obronie powinno skutkować pozbawieniem prawa wykonywania zawodu. Na plus z kolei dawanie szansy młodym zawodnikom, ale to z nikogo dobrego trenera nie zrobi.

Dawid Jankowiak: Hajto miał pewną wizję zespołu, ale zupełnie nie udało mu się jej zrealizować. Na pewno przeliczył się w ocenie swoich stoperów. Chcąc grać atak pozycyjny i namawiając piłkarzy do atrakcyjnej gry, nie zadbał równocześnie o defensywę. Tylko Ruch stracił więcej goli w lidze niż Jagiellonia. Uparcie wystawiał Quintanę z boku pomocy, choć ten piłkarz najlepiej czuł się w środku. Interesujący jest to, że bardzo mało minut zaliczył Smolarek – być może faktycznie na treningach nie pokazywał niczego wielkiego, ale umiejętności wykończenia przecież nie stracił. W końcówce zespół sprawiał zresztą wrażenie, jakby mu w ogóle nie zależało, to też odbija się na ocenie trenera.

Michał Zachodny: Trener Hajto pouczał wszystkich – dziennikarzy, piłkarzy, ekspertów, trenerów, Pana, Panią, całe społeczeństwo – ale nauczył się chyba najmniej ze wszystkich szkoleniowców Ekstraklasy. W Białymstoku dostał rok, ale nie potrafił ani na chwilę ustabilizować gry swojej obrony – tylko czy brakowało mu pomysłu, czy może umiejętności? W ofensywie gra Jagiellonii wyglądała trochę lepiej, ale często kombinacje i wysoki pressing kończyły się po kwadransie gry i pozostawał obraz, który musiał doprowadzić do rozstania się szkoleniowca z klubem – obraz nędzy i rozpaczy.

Tomek Czapiewski: Jako piłkarz robił wszystko poza graniem w piłkę, jako trener deklarował wielkie przywiązanie do idei grania w piłkę. Wiele mówienia, a w praktyce wydaje się, że firmował twarzą trenera Dźwigałę. Niekonsekwentny w swoim pomyśle na zespół, tiki-taka rodem ze wschodnich rubieży nigdy się wyraziście nie objawiła, a koniec końców ten całkiem mocny składowo klub uplasował się w tabeli poniżej możliwości. Najbardziej trwałym wizerunkowo elementem sezonu był spór z legendą – Tomaszem Frankowskim, względnie próba przekonania świata, że Gusić to zawodowy piłkarz.

 

 

Tomasz Kulawik

Michał Zachodny: Trener, który sam mówi, że musiał wykonywać pracę, o której nie miał wielkiego pojęcia (odnosząc się do przygotowań fizycznych zespołu). Jak najwięcej działał “na czuja”, opierając się na własnym doświadczeniu, ale jego reakcje meczowe i brak pomysłu na to, co z zespołem jest nie tak, obnażyły po prostu brak odpowiednich umiejętności.

Bartek Ksepka: Wprowadzanie młodych zawodników do wyjściowych jedenastek w kolejnych meczach dało tym zawodnikom ogranie na najwyższym w Polsce poziomie. To może zaprocentować. Na tym jednak kończy się lista zasług trenera Kulawika dla Wisły w minionym sezonie.

Dawid Jankowiak: Przepłacani i niewystarczająco zgrani piłkarze, wdrożony plan oszczędnościowy, trener-amator. Tak wyglądała Wisła w tym sezonie. Totalna krytyka Kulawika jest nie na miejscu, bo były zawodnik krakowskiego zespołu zmagał się z wieloma problemami, ale jeśli ograniczyć się do tych boiskowych, to nie rozwiązał niemal żadnego. Nie do końca odpowiada za niską skuteczność swoich podopiecznych, ale już za brak wyraźnego pomysłu na grę – jak najbardziej. Wisła w ogromnym stopniu opierała się na akcjach indywidualnych kilku piłkarzy, a fakt, że najlepszym strzelcem zespołu był Michał Chrapek (razem z Gargułą i Genkowem), świadczy dobrze głównie o zawodniku. Ale o ile ustawianie Chrapka nosiło jeszcze znamiona rozsądnego przemyślenia sprawy, o tyle wystawianie Kosowskiego z boku pomocy to tylko przyzwyczajenie. Zabrakło też dobrego wyboru na pozycji napastnika i pracy nad pewnością siebie tego wybranego do pierwszego składu. W takich warunkach Wisła mogłaby zdobyć nieco więcej bramek.

Andrzej Gomołysek: Niewłaściwy człowiek na niewłaściwym miejscu. Nie odniósł spektakularnych sukcesów jako trener młodzieży, a kiedy chcąc nie chcąc musiał ze swoich podopiecznych skorzystać, nie przyniosło to dobrego efektu. W grze drażniła przypadkowość i brak schematów, uzależnianie rozegrania od pojedynczych zawodników, którzy w dodatku przeżywali dramatyczne wahania formy. Z wypowiedzi na konferencjach widać było brak jakiegokolwiek pomysłu na prowadzenie zespołu i umiejętności znalezienie odpowiedzi na palące problemy. Za Probierza Wiślacy grali przeciwko trenerowi, teraz, żeby osiągnąć ten sam poziom, zwyczajnie nie musieli.

Tomek Czapiewski: Sympatyczny człowiek, intelektualnie predysponowany maksymalnie do roli kierownika zespołu. Czemu Kulawik dostał kredyt zaufania, którego nie dano Moskalowi? Tego nie wie nikt. Drużyna rozpłynęła mu się w rekach, punkty to był wynik indywidualnych umiejętności. W Krakowie w tym sezonie nie było ani drużyny, ani trenera.

 

 

jacekJacek Zieliński

Przemysław Gajzler: Były ulubieniec kibiców Lecha Poznań, w Chorzowie mógł poczuć się jak strażak, który nie ugasił na czas pożaru. Miał jednak szczęście, że “niebieski” budynek doszczętnie nie spłonął. Odkąd przejął Ruch, nie wychodziło mu właściwie nic, poza momentami niezłą grą w Pucharze Polski. Ktoś inny może by się załamał nieskutecznością swoich metod i sam złożył dymisję, ale nie uparty Jacek Zieliński, który o lepszą jakość chorzowskiego zespołu powalczy w kolejnym sezonie. A jest co naprawiać.

Dawid Jankowiak: Teoretycznie najgorszy trener ligi, w praktyce… miał ciężkie zadanie, bo po poprzednim sezonie oczekiwania były niesamowicie zawyżone. Ale kogo nie wystawił w obronie, ten go zawodził. Nawet w bramce ostatecznie postawił na Krzysztofa Kamińskiego i tylko w tym przypadku się nie zawiódł, choć Kamiński zawalił kluczowego gola z Piastem. Obrona funkcjonowała jednak bardzo źle, a pomoc nie wykorzystywała swojego potencjału. Pomimo asekuranckiego zestawiania linii pomocy Ruch i tak tracił sporo goli. Niestety mocno było widać brak dopasowania koncepcji do piłkarzy, ale skład też nie mógł imponować jakością. Jasnym punktem był Starzyński, o którego wadach napisano już sporo, ale który ma faktycznie wizję gry i dobre podanie, a Zieliński starał mu się nie przeszkadzać. Nie najgorzej wykorzystywał Smektałę, a także mocno stawiał na Janoszkę, który do najgorszych nie należał. Nie potrafił jednak rozwiązać problemu chorzowian z budowaniem akcji od własnej bramki. Bilans wypada negatywnie.

Bartek Ksepka: Płacz po Fornaliku miał nie być tak długi, kiedy ogłoszono nazwisko nowego trenera. Okazało się jednak, że Fornalik umiał z tej drużyny wycisnąć cały jej potencjał, a nawet więcej. Zieliński przejął drużynę słabą, choć nikt nie spodziewał się, że będzie ona walczyć do ostatniej kolejki o utrzymanie i sportowo jej się to nie uda. Najwięcej straconych bramek w lidze, słaba gra środkowych pomocników, którzy bardzo często pozostawiali mnóstwo miejsca rywalowi przed polem karnym. Boczni obrońcy przegrywali zbyt dużo pojedynków 1×1, a cała formacja defensywna była dziurawa jak szwajcarski ser, umożliwiając rywalom zagrywanie prostopadłych piłek i pozostawiając przeciwnikom dużo miejsca w polu karnym.

Tomasz Czapiewski: Zjazd w dół zaczął się już za czasów Fornalikowej owieczki Dolly, Zieliński trendu nie przerwał. Staropolskie podejście do budowania linii obrony (jak obrońca jest ze słaby na środek, to się go przesuwa na bok), pomór w linii pomocy i odejście Piecha nie zostały skutecznie zbilansowane wykreowaniem jednej z lepszej w polskiej lidze “10” (Starzyńskiego) i przebłyskami geniuszu Jankowskiego. Starzy w Ruchu okazali się już zbyt starzy, czego Zieliński nie zauważył.

Andrzej Gomołysek: Przejął zespół, z którego wyciśnięto maksimum możliwości, pozbawiono przy tym kilku ogniw. Dodatkowo żaden z zawodników nie zaliczył rundy życia, przez co rozegranie w wielu momentach polegało na topornym przebijaniu się skrzydłem i wrzucaniu piłki na oślep w okolice pola karnego. Działało to rok temu z Zieńczukiem w formie, teraz nijak nie chciało. Zabrakło następcy Piecha, jeden Starzyński w środku to za mało. Zieliński to trener solidny, ale bez fajerwerków. Wyciska z drużyn mniej więcej tyle ile się da. Tym razem wycisnął trochę mniej, ale wątpliwe, że ktokolwiek inny osiągnąłby rezultat dużo lepszy.

 

Pavel_Hapal_2013Miejsce 13: Pavel Hapal – średnia 3,66

Bartek Ksepka: Z tej drużyny mógł i powinien wycisnąć znacznie więcej. Miał wszystko, by osiągnąć sukces. Zabrakło człowieka w środku pola, który mądrze kreowałby grę. Nie był nim Jeż, który grał zdecydowanie poniżej oczekiwań, zbyt mało podań zdobywających plac gry.

Tomek Czapiewski: Największy zawód tego sezonu, co może zaskakiwać, jako że miał relatywnie dobrą prasę. Dostał solidny skład, pieniądze i czas na budowanie zespołu. Przez półtorej roku nie odcisnął własnego piętna – innego niż “doczechowienie” składu. Do klęski przyczyniły się na pewno porażki personalne w linii obrony oraz na “10”. Problem z ustabilizowaniem formy i czasem objawy znanego od lat w Lubinie samozadowolenia ze zbyt wygodnego życia.

Dawid Jankowiak: Hapal stworzył nieźle funkcjonujący zespół, ale nie umiał z niego wycisnąć maksimum – i było tak w większości meczów. Na palcach jednej ręki można policzyć mecze, w których Zagłębie kontrolowało grę przez cały czas – Śląsk u siebie, Wisła u siebie, Pogoń u siebie… na domiar złego ostatnie 5 spotkań Zagłębia (które nie walczyło już o nic) to woda na młyn dla zwolenników nadchodzącej reformy. Hapal potrafił zmusić zawodników do gry atakiem pozycyjnym, który był dobrze wspomagany przez bocznych zawodników, ale nie dopracował fazy powrotu do obrony. W wielu meczach zawodził Jež, ale z drugiej strony, gdyby nie duet Pawłowski – Papadopulos, wyniki Zagłębia mogły by być jeszcze gorsze. Hapal pozostawia duży niedosyt, a przecież jego komfort pracy należał do najwyższych w lidze – porównanie składu Piasta do składu Zagłębia i ich pozycji w tabeli może jedynie przysporzyć bólu głowy kibicom lubińskiego zespołu.

Andrzej Gomołysek: Falowanie i spadanie. Kiedy wydawało się, że Zagłębie łapie już jakiś rytm i włączy się do walki i puchary, przychodziły niewytłumaczalne i kuriozalne porażki. Hapal potrafił zrobić z Zagłębia drużynę poprawnie grającą atakiem pozycyjnym, wzbogaconą błyskotliwością Pawłowskiego, czy nawet i Papadopoulosa, z drugiej strony brakowało jakiejkolwiek stabilizacji dla całości. Zagłębie wyglądało trochę jak Legia z poprzedniego sezonu, w teorii wszystko funkcjonuje poprawnie, natomiast momentami gry zupełnie odwrotnej, potrafiło niweczyć dotychczasowy dorobek. Być może Hapal, podobnie jak Skorża, potrafi wpoić podopiecznym jak należy grać, ale nie do końca potrafi sprawić, żeby korzystali z tej umiejętności w regularny sposób. A kredyt zaufania władz chyba powoli się wyczerpuje.

Adrian Tkaczyk: Patrząc na wyniki z obu rund (18 pkt. w rundzie jesiennej, 19 na wiosnę) można powiedzieć, że Zagłębie oddało dwa równe skoki. Równe, ale słabe. Z takim składem, z takim zapleczem wynik miedziowych musiał być zdecydowanie lepszy, a być może powinni oni nawet powalczyć o europejskie puchary. No bo jak w Gliwicach można, to tym bardziej w Lubinie, czyli w naszym małym, polskim El Dorado. Pomimo tych wszystkich udogodnień Lubinianom dalej ciężko przychodzi motywowanie się na poszczególne spotkania. Po raz kolejny trzeba wymazać z pamięci końcówkę sezonu, bo piłkarze po wysokiej wygranej ze Śląskiem stwierdzili wygraliśmy derby, koniec ligi! I albo jest to spowodowane tym, że Hapal nie potrafi zmotywować swoich podopiecznych, albo źle dobiera zawodników pod względem mentalnym. Czyli tak źle i tak niedobrze. A przecież gdyby nie świetna passa pod koniec rundy jesiennej (13 punktów w 5 spotkaniach), to wiosną Zagłębie byłoby realnie zagrożone spadkiem do 1. Ligi.

 

 

Miejsca 11-12: Dariusz Wdowczyk i Bogusław Kaczmarek – średnia 4,11

wdowczyk
Dariusz Wdowczyk 

Andrzej Gomołysek: Przejął drużynę w rozsypce i z rozsypki jej nie poskładał. Wyciągnięty z niebytu szansy póki co nie wykorzystał, zaś w momencie, kiedy zespół przeciwnika był w stanie zablokować kreatywnych pomocników w środku pola, innego rozwiązania wymyślić się nie udało. Otrzymał jednak duży kredyt zaufania, zespół utrzymał. W długim czasie jego zatrudnienie powinno się jednak opłacić.

Michał Zachodny: Jest to wielkie i negatywne zaskoczenie rundy wiosennej Ekstraklasy. Licząc, że poprawi on grę zespołu zaczynając od jego tyłów, ruchy Wdowczyka były chaotyczne. Zespół ani nie potrafił odpowiedzieć na atuty pomocnika, ani nie wyglądał na taki, który by je wcześniej znał. To wszystko sprowadza się do wątpienia w jakość przygotowania meczowego szkoleniowca.

Tomek Czapiewski: Cel osiągnął – drużyna utrzymana, ale dla obserwujących poszczególne mecze zawiódł. Większość punktów zdobyta z łutem szczęścia i w sposób, który nie przyciągnie kibiców ani na stadiony, ani przed telewizory. Pogoń nie wyglądały jak dawne drużyny Wdowczyka, co można usprawiedliwiać tym, że nie miał wpływu na skład osobowy drużyny, którą odziedziczył w trakcie sezonu. Sam trener na ławce też zachowywał się jakby stracił wiele z dawnej werwy i buńczuczności.
Eksperyment z trójką środkowych obrońców, w który Wdowczyk uwierzył po dobrej połówce z Legią,bez wątpienia zawiódł. Kiedy wrócił do klasycznej czwórki z tyłu, zaczęły się pojawiać punkty. Kluczowe pytanie dla oceny Wdowczyka – dlaczego drużyna w przerwie zimowej straciła tyle na jakości (przygotowywał ją jeszcze Skowronek). Czy to błędy w przygotowaniu fizycznym, konsekwencja zaawansowanego wieku wielu ważnych piłkarzy, czy pękniecie mentalne wewnątrz w szatni? Poza ostatecznym wynikiem trzeba docenić odwagę w odstawianiu gwiazd – praktycznie każdy zawodnik spędził jakiś czas na ławce, nawet wyróżniający się jesienią Pietruszka i Rogalski. Kolendowicz i Budka się już z ławki nie podnieśli. Trwające od września minionego roku poszukiwania “9” do dziś nie znalazły zakończenia.

Dawid Jankowiak: Artur Skowronek zdobywał podczas swojej kadencji 1,16 punktu na mecz, Wdowczyk 1,18. Czy aby na pewno było warto zmieniać trenera, by polepszyć ten wskaźnik o dwie setne? Ale statystyki na bok. Wdowczyk nie poprawił gry Pogoni, nie zdołał też doprowadzić do formy kilku istotnych zawodników. Po zakończonym sezonie oczywiście okazało się, że niektórzy z piłkarzy nie nadają się do Ekstraklasy. Być może tak, ale czy do stwierdzenia tego faktu nie wystarczyłoby zatrudnić pierwszego lepszego kibica Pogoni? Można pochwalić zmianę ustawienia i próbę większego wykorzystania potencjału Frączczaka i Pietruszki, rzecz w tym, że bez Ediego Andradiny Pogoń niemal zawsze wyglądała na zagubioną w fazie ofensywnej. Być może Wdowczyk skupił się tylko na poprawie gry obronnej, ale statystyki tego również nie oddają (1,09 straconego gola na mecz za Skowronka, 1,36 za Wdowczyka). Poczynania Wdowczyka w Pogoni były wątpliwej jakości, ale na razie jest kredyt zaufania. I dobrze, bo częste zmiany trenerów w 90% przypadków psują zespół, a nie naprawiają go.

Bogusław Kaczmarek 

Tomek Czapiewski: Trudno ocenić prace Bobo Kaczmarka. Zawodnicy, którymi dysponował, nie prezentują klasy usprawiedliwiającej oczekiwania właścicieli. Odejście genialnego Traore nie wpłynęło na dyspozycję drużyny. Trudno było gdańszczanom znaleźć stabilizację formy i balans między obroną a atakiem. Na jesieni drużyna grała defensywnie, licząc na błysk geniuszu osamotnionego Traore (gra Rasiaka jesienią była tak słaba, że nawet żarty przestały śmieszyć). Na wiosnę większa doza szaleństwa i dramaturgii, kosztem dyscypliny defensywnej. Kaczmarek wprowadzał młodych zawodników, cały kalejdoskop nawet młodszych od Dudy, ale bez powodzenia – trudno im było utrzymać miejsce w składzie. Szkoleniowiec za całokształt minionych lat zasługuje na modne miano “ikony”, ale nawet one kiedyś ostatecznie odchodzą.

Dawid Jankowiak: Kaczmarkowi zwyczajnie zabrakło materiału. Na pozycjach obronnych nie miał niemal żadnego pola manewru, a jedyny jego wyraźny błąd to wystawianie Janickiego na lewej obronie – nawet Paweł Buzała poradziłby sobie tam lepiej. Kontuzja Madery, który jest zwyczajnie lepszy i od Janickiego, i od Bieniuka, i od Bąka, uniemożliwiła nieco lepszą grę linii defensywnej, a Piotr Brożek jako lewy obrońca rozczarował. Sporą porażką Kaczmarka jest Oualembo. Jeśli przez pół roku nie zdołał odrobić zaległości fizycznych, to wina również spada na trenera, a jeśli zdołał, ale Kaczmarek nie umiał go wpasować do zespołu, to wina jest tym większa. Oualembo pokazał pewien potencjał, ale występów zaliczył mało. Irytowały też występy Buzały na pozycji napastnika, ale na szczęście wiosną Buzała grał już tylko jako lewy pomocnik i był jednym z lepszych zawodników Lechii.Prawdopodobnie byłby jeszcze lepszy jako środkowy pomocnik w 4-3-2-1. Bardzo dobrze funkcjonująca w ataku prawa strona była jednak słabsza w obronie, ale to zapewne było wkalkulowane. Zresztą gdy w składzie był jeszcze Traore, cały zespół grał bardziej asekuracyjnie. Po jego odejściu Lechia prezentowała raczej radosny futbol. Zdymisjonowanie Kaczmarka jednak mocno dziwi, bo wyraźnie sugeruje, że przedsezonowe założenia działaczy były wzięte z kosmosu – albo dostosowane do stadionu.

Andrzej Gomołysek: Zasłaniał się przebudową drużyny, za którą Lechia powinna być mu wdzięczna, bo powoli pozbywa się ze składu bezużytecznych zawodników. Z drugiej jednak strony zawsze trzeba wypośrodkować cele długofalowe z tymczasowymi. A rezultatu w tej rundzie pozytywnie oceniać nie należy. Nie brakowało jednak momentów, w których jego podopieczni mimo niezłej gry frajersko tracili punkty, od samego zaś stylu oczy nie bolały.

Przemysław Gajzler: Media go uwielbiały, ale dla piłkarzy z czasem stał się zbyt “upierdliwy”. Doświadczony trener miewał swoje humory i swoich ulubieńców. Jego symbioza z gdańskim klubem siłą rzeczy nie mogła trwać więc długo. Na wynik sportowy w zasadzie nie można narzekać, ale władze Lechii i tak postanowiły się z nim rozstać, idąc na rękę zawodnikom. Jeśli jest słowny, to czeka go już teraz tylko emerytura. Wraz z jego odejściem zniknie z polskiej Ekstraklasy pewne pokolenie, którzy na ligowych ławkach zasiadali już w latach 90. Wyjątkiem w tej kwestii pozostanie Franciszek Smuda, ale “Bobo” był jedyny w swoim rodzaju.

Adrian Tkaczyk: W rundzie wiosennej Lechia zdobywała średnio 1 punkt na mecz, co jest wynikiem poniżej oczekiwań zarządu, jak i gdańskich kibiców, a faktu tego nie usprawiedliwia nawet zimowa transformacja Traore Gdańsk w Lechię Gdańsk. Jednak w Lechii najbardziej przeraża statystyka 43 straconych goli w całym sezonie, czytaj: trzeci najgorszy wyniki w lidze. Do tego wiele z tych goli zostało straconych po wrzutkach przeciwników w pole karne biało-zielonych, co przy tak wysokich zawodników, jakimi są Janicki, Bąk czy Bieniuk, nie powinno się zbyt często zdarzać. Niestety mimo przewagi wzrostowej, lechiści w tym elemencie zachowywali się niczym dzieci we mgle nie za bardzo wiedzące kogo mają kryć i co rusz pozostawiające przeciwników samotnych w polu karnym.
Minusa należy dać Kaczmarkowi także za to, że nie potrafił odczarować gdańskiej PGE Areny, na którą przeciwnicy cały czas przyjeżdżają jak „do siebie”. 3 wygrane na 15 spotkań i tylko Podbeskidzie jest w tym aspekcie gorsze.

Miejsce 10: Radosław Mroczkowski – średnia 4,55

Bartek Ksepka: Na plus stawianie na młodych, o których miałem okazję pisać w jednej z analiz. Umiejętnie wprowadzał ich do gry, a u jego boku rozkwitł talent szczególnie Pawłowskiego. Dudek, jako kreujący grę zawodnik, to był kolejny trafiony pomysł szkoleniowca.

Przemysław Gajzler: Mroczkowski jako trener wyłonił się z mroku, gdyż przed jego pracą w Widzewie tylko nieliczni mogli go kojarzyć z prowadzenia jednej z reprezentacji młodzieżowych. Od razu ochrzczono go mianem “ojca dzieciaków”, mimo że “dzieciaki” to grały u niego głównie w końcówkach spotkań i niejako z konieczności (bo klub bardzo oszczędzał na innych zawodnikach). Początkowo był jak Salomon (nie mylić z Salamonem), który z pustego nalewa i sprawia, że Widzew jest liderem. Kapitał punktowy został jednak roztrwoniony przez jego piłkarzy, za co osobiście do niego nikt nie miał pretensji. Ot po prostu, bezboleśnie stracił status cudotwórcy, stając się znów przeciętniakiem.

Tomek Czapiewski: Pierwsze spotkania znowu zrobiły zamęt i przypomniały, że Mroczkowskiego rok wcześniej obwoływano nadzieją polskiej myśli szkoleniowej. Później było już tylko gorzej, aletrudno oczekiwać więcej od zbieraniny egzotycznych transferów prosto z plaży i naprawdę młodych piłkarzy. Widzew na wiosnę był esencją bezbarwności, drużyną, która odliczała tylko dni do końca sezonu, w którym już nic dobrego ani złego wydarzyć się nie mogło. Mroczkowski tego marazmu przełamać nie umiał, a na boisku jego taktycznych zdolności do adaptacji i rozpracowania przeciwnika widać nie było. Z gromadki chłopców najbliżej stabilnej dobrej formy był Pawłowski.

Dawid Jankowiak: Gdyby nie fakt, że Mroczkowski pracował w klubie tylko odrobinę lepiej zorganizowanym od Polonii, nie wywinąłby się od miejsca w ostatniej czwórce. Jedynym pewnym punktem zespołu był Mielcarz, poza nim zawodzili wszyscy, na zmianę. Chwalone w mediach Dzieciaki Mroczkowskiego zaliczyły po 3 dobre mecze w sezonie, a ich trener nie potrafił dobrać koncepcji odpowiedniej do posiadanych zasobów, skutkiem czego widzewska defensywa była bardzo odsłonięta. Mroczkowskiego można jednak również pochwalić – przede wszystkim za wydobycie nowego potencjału Okachiego, ale również za stawianie na Pawłowskiego czy częściowo udaną odbudowę potencjału Michała Płotki. To o wiele za mało jak na sensownie prowadzony klub, ale Widzew od dawna takim nie jest. Wypowiedzi Sylwestra Cacka na temat składu zespołu mogły tylko śmieszyć.

Daniel Markiewicz: Parafrazując tytuł pewnego filmu, sytuację Widzewa (i to od lat!) można podsumować frazą „za garść miedziaków”. Problem w tym, że ostatnio w klubie nie ma nawet i miedziaków, nie mówiąc o nieco twardszej walucie. Cacek nie potrafił ani zapewnić drużynie należytego finansowania, ani spokoju, ale wypowiadanie się z pozycji właściciela potentata to jego przypadłość od lat. Jak w tym wszystkim odnajdywał się Mroczkowski? Mimo wszystko nieźle. Jeśli nie „za garść dolarów”, to za przysłowiową czapkę gruszek sprowadzał wolnych zawodników i, przetykając ich młodzieżą, potrafił sklecić drużynę, która w pierwszy kilku kolejkach na jakimś kompletnie szalonym optymizmie zdołała… wywalczyć utrzymania – bo bez serii zwycięstw z początku sezonu Widzew szukałby teraz szczęścia w pierwszej lidze. Ocena szkoleniowca jest jednak wyjątkowo trudna. Z jednej strony zespół prezentował się chyba najgorzej, odkąd Mroczkowski objął jego stery, z drugiej nie wiadomo, w jakim stopniu na zawodników wpłynęły problemy z wypłatami.

Miejsce 9: Stanislav Levy – średnia 5,0

levyMichał Zachodny: Od początku zmagał się ze składem, który był nauczony siermiężnego futbolu, działaczami, którzy rozbijali mu ów skład i chronicznym brakiem czasu. Wyszedł istny mix, a Śląsk był niczym Dr Jekyll i Pan Hyde – raz grali świetnie i efektownie, innym razem tak jak na Legii. Największą jego porażką było to, jak grali boczni obrońcy i brak rozwiązania w ataku. Ogólny pomysł jednak jest dobry.

Dawid Jankowiak: Czech parę razy zaskakiwał dobrymi pomysłami (Patejuk na lewej obronie, Ćwielong z ławki, a nie w pierwszym składzie), ale jego udział w wysokiej pozycji Śląska jest niewielki. W bardzo wielu meczach Śląsk długimi fragmentami wyglądał jak zespół, który kompletnie nie wie, co ma robić na boisku. Tak naprawdę jedynym atutem wrocławian był Sebastian Mila. Widać to było mocno na początku rundy wiosennej – gdy Mila był w słabszej formie, Śląsk wygrał jedynie dwa mecze z dziewięciu, a tym ostatnim była porażka czterema bramkami z Zagłębiem. W międzyczasie Śląsk nie potrafił wygrać z takimi tuzami jak Lechia, Korona czy Ruch. Sporo punktów Śląskowi zapewnił wchodzący z ławki Piotr Ćwielong. Wystawianie razem Stevanovicia i Kaźmierczaka zakrawało na sabotaż, a gdyby nie wiosenny renesans formy Marcina Kowalczyka, z grą obronną byłoby również bardzo krucho. Levý miewał przebłyski, ale nawet jeśli jego koncepcja składu była spójna, to Śląsk częściej wygrywał pomimo, a nie dzięki niej. Tłumaczy go niecototalny brak napastników, ale dziwi brak choćby jednej próby wykorzystania na tej pozycji Patejuka.

Andrzej Gomołysek: Mieszanka pomysłów chorych (Stevanović, Wasiluk) z całkiem niezłymi (wąskie skrzydła, co opłacało się przy szybkich akcjach). Momentami Śląsk wyglądał jak za swoich najlepszych momentów z ostatnich lat, długimi fragmentami jednak grał fatalnie, zwłaszcza w chwilach pressingu. Ogólnie jednak pewna poprawa jest widoczna w stosunku do początku sezonu. Przyszły będzie jednak jeszcze trudniejszy, bo zapowiadają się kolejne osłabienia składu.

 

Miejsce 8: Leszek Ojrzyński – średnia 5,44

Przemysław Gajzler: Trener-komandos, zadaniowiec, ostatnio nieco zniknął z oczu kibiców w Polsce, ukryty pod jakimś kamuflażem. Już tak nie błyszczał, jak wtedy, gdy jego zespół był skazywany na porażkę, a on udowadniał, że z maksymalną wolą walki i determinacji można przeciwstawić się w naszej lidze każdemu. Teraz nic zarzucić mu nie można, ale wydaje się, że wszedł w okres pewnej stagnacji. Chyba w Kielcach prochu już nie wymyśli, jeśli nagle nie dostanie jakichś dużo lepszych piłkarzy.

Dawid Jankowiak: Niestety obciąża go nieumiejętność jak najlepszego wykorzystania potencjału Michała Janoty, ale w tej kwestii i sam piłkarz może mieć do siebie pretensje. Włoski model z ósemką rzemieślników pracujących na jednego artystę i jednego skutecznego napastnika byłby tu jak najbardziej na miejscu. To się jednak nie udało, a Korona grała w całym sezonie w kratkę. Sporo punktów zapewnił jej Maciej Korzym, który do momentu kontuzji zaliczył ogromny postęp. Całkiem dobrze udawało się zapewnić Korzymowi jak najlepszy komfort w grze ofensywnej – a to stosując manewr z napastnikiem-zasłoną, a to pozwalając mu grać jak najbliżej bramki… Być może zabrakło nieco lepszych reakcji z ławki rezerwowych – gdy na lewą obronę Śląska wchodzi Patejuk, wypuszczanie przeciwko niemu Kamila Adamka nie jest chyba najlepszym rozwiązaniem.

Adrian Tkaczyk: Trener Ojrzyński nie zbudował zespołu. On zbudował istną bandę, która w każdym meczu dawała z siebie więcej niż 100%. I jeżeli jest taka drużyna w Polsce, której po porażce nie można zarzucić tego, że mogła dać z siebie więcej, to jest to właśnie Korona. Przede wszystkim podopieczni trenera Ojrzyńskiego imponowali na własnej Arenie, gdzie w złocisto-krwistych strojach wybiegało 11 Gladiatorów. Dwie domowe porażki to drugi najlepszy wynik w naszej lidze. Znacznie gorzej było już na wyjazdach, z których Korona ani razu nie przywiozła kompletu punktów.

Miejsce 7: Adam Nawałka – średnia 5,66

Przemysław Gajzler: Na cały sezon w jego wykonaniu kibice patrzą raczej pozytywnie. Brak co prawda głosów zachwytu z pierwszej rundy, ale i tak jest nieźle. Doświadczony trener otrzymał już od Górnika propozycję kontynuowania pracy w następnym sezonie, co krótko można streścić słowami: “oby tak dalej!” Tymczasem jednak wszystko, co osiągnął Nawałka, to świetna ligowa jesień, która nie kazała wiosną myśleć o utrzymaniu. Oczywiście zachodzi obawa, że taki stan rzeczy, to cichy bunt na pokładzie wśród piłkarzy zmęczonych wielkimi wymaganiami szkoleniowca. Lecz na to odpowiedź poznamy już w kolejnym sezonie, jeśli będzie jak w ostatnich miesiącach, upadnie legenda wielkiego trenera z podkrakowskich Krzeszowic.

Dawid Jankowiak: Przede wszystkim Nawałka mocno przeliczył się sprowadzając zimą do zespołu Bonina i Zahorskiego. Jesienią Górnik zachwycał swoją grą, Milik stał się celem transferowym niemieckich klubów, Kwiek w rankingu ofensywnych pomocników był tuż za Milą, a zabrzańska defensywa spisywała się znakomicie nawet bez Mariusza Magiery, który ponownie stracił większość sezonu z powodu kontuzji. Wiosną Górnik wygrał jedynie pięć razy, a pozostałe 10 meczów przegrał. Nawałka przez całą rundę rewanżową nie potrafił rozwiązać swoich problemów i nie powinien tłumaczyć się odejściem Milika, choć trzeba przyznać, że żaden z pozostałych napastników zupełnie nie nadawał się do gry atakiem pozycyjnym, który tak dobrze służył Górnikowi jesienią. Pomimo tego ogólna ocena dokonań powinna być pozytywna, a Nawałka będzie bacznie obserwowany w przyszłym sezonie – należy do absolutnej czołówki polskich trenerów czy jednak nie?

Andrzej Gomołysek: Niewielu jest trenerów, którzy z odrzutów z innych zespołów byliby w stanie utworzyć drużynę grającą na tym poziomie. Gra była płynna i miła dla oka, choć po zmianach w zimie wyraźnie brakowało jakości, a chwilami wystarczało wyłączyć z gry Kwieka, żeby Górnik miał duże problemy z rozegraniem. Jeśli jednak Nawałka wróci do wdrażania w zespół młodych zawodników, zamiast wkomponowywać tam szrot z nazwiskami, kolejna generacja zdolnych jest kwestią czasu.

Miejsce 6: Mariusz Rumak – średnia 7,0

Michał Zachodny: Obrywa mu się za dziwne stwierdzenia, wdawanie się w walkę z Legią, ale największym problemem jego Lecha jest to, że przy braku odpowiedniej gry w narzuconym planie na mecz, Rumak nie ma pomysłu na plan B. Słabe zmiany, schematyczne rozwiązania nie dały Lechowi tyle, ile powinny – tych punktów w końcówce sezonu zabrakło. A może pomysłowości?

Tomek Czapiewski: Konsekwentny w swojej wizji zespołu aż do granicy schematyczności. Nie potrafi oderwać się nawet na moment od tego klasycznego 4-2-3-1. Na pewno korzysta z najlepszego w Polsce systemu scoutingu zagranicznego. Sukcesy jego zespołu przykryte zostały niezdarnością medialną oraz porażką taktyczną w meczach z Legią – albo za odważnie, albo za kunktatorsko. Wprowadza jednak młodych z konsekwencją nie mniejszą niż Urban, a Linetty to talent, który o ile zdrowie dopisze, może odmienić kiedyś polską reprezentację.

Dawid Jankowiak: Kompletny brak umiejętności gry atakiem pozycyjnym. Z tego względu Lech zbyt często przegrywał na własnym stadionie i nie został mistrzem. Jednak braki kadrowe na paru pozycjach były mocno zauważalne. Gdyby jednak nie ten aspekt, Rumak mógłby zbierać pochwały. Duże zaufanie do Ślusarskiego, który mistrzem techniki nie jest, pozwoliło mu na utrzymanie pewności siebie i zdobycie sporej liczby bramek do momentu kontuzji. Bardzo dobrze, z wyjątkiem okresu zaraz po kontuzji Arboledy, grała poznańska defensywa. Być może wkomponowanie do zespołu Hämäläinena się nie do końca udało, ale już Lovrencsics został kluczowym zawodnikiem, co wobec transferu Tonewa może być bardzo istotne.

Adrian Tkaczyk: „Kolejorz” w zakończonym sezonie był najlepszą drużyną grającą na wyjazdach, natomiast już mecze rozgrywane u siebie pozostawiały wiele do życzenia. Lech przy Bułgarskiej wygrał tylko 47% wszystkich spotkań, co jak na wicemistrza i kandydata do tytułu jest beznadziejnym wynikiem. Podopiecznym trenera Rumaka brakowało nieco stylu, choć trzeba przyznać, że przeważnie w meczach wypracowywali sobie sporo okazji do strzelenia gola. Na plus z pewnością trzeba wyróżnić grę defensywną (0,73 goli straconych, najlepszy wskaźnik wraz z Legią), której mocnym ogniwem okazał się Marcin Kamiński.

Daniel Markiewicz: Obok Kieresia najlepszy w wykorzystywaniu do maksimum tego, co ma w zespole – a miał sporo mniej niż Urban, z którym bardzo długo udawało mu się rywalizować. Grze Lecha można wiele zarzucić, ale ograniczonymi w stosunku do wielkiego rywala zasobami trener dysponował znakomicie. Mistrzostwo przegrał brakiem głębi w składzie, czyli tak naprawdę nazwiskiem prezesa, który nie nazywa się Leśnodorski.
Miejsce 5: Czesław Michniewicz – średnia 7,11

Bartek Ksepka: Demjan, klucz do sukcesu, jakim było utrzymanie, został świetnie przez trenera Michniewicza wykorzystany w układance taktycznej. Za plecami miał szybkich i kreatywnych Pawelę, Chmiela i Wodeckiego. Utrzymywał się przy piłce, zgrywał im piłki i wbiegał w pole karne, kończąc wiele akcji. To dało znakomite rezultaty.

Przemysław Gajzler: Prawdopodobnie obok Jana Urbana największy wygrany sezonu. Przyszedł do skazanego na spadek Podbeskidzia i “pozamiatał”. Tak “pozamiatał”, że aż uratował ligę w Bielsku, co po pierwszej rundzie nawet największym optymistom wydawało się “mission imposible”. Wielu trenerów nie chciało się nawet wtedy dotykać tego klubu, aby do swojego CV nie wpisać nieuchronnego spadku. Dotknął się Czesław i zamienił wszystko w złoto, ratując przy tym także CV Marcina Sasala. Już lekko zapominany Michniewicz jest dziś znów na trenerskim topie. Wielu marzyłoby o takiej sytuacji.

Dawid Jankowiak: Niełatwo ocenić trenera, który przejmuje zespół od innego już w trakcie rundy wiosennej. Na pewno jednak Michniewicz pokazał, że z podobnym składem można osiągać znacznie lepsze wyniki niż jesienią. Mocno postawił na Damiana Chmiela i się nie zawiódł. Kluczem do sukcesu był dobry występ Fabiana Paweli w Poznaniu. Warto pamiętać, że po długiej serii bez porażki Podbeskidzie przegrało w maju z Piastem i Polonią, a następny miał być mecz z Lechem i wtedy ich sytuacja wydawała się katastrofalna.

Andrzej Gomołysek: Zespół z kilkoma ciekawymi zawodnikami, dobra praca Dariusza Kubickiego na pewno pomogły, ale i zasługi Michniewicza w utrzymaniu są spore. Podbeskidzie wróciło dokonsekwentej gry pressingiem w środkowej strefie, przeprowadzając szybkie i zabójcze kontry. Piłkarze wiedzieli gdzie szukać się na boisku, dzięki czemu rozegranie na wysokim tempie było płynne. Poprawiono również grę w defensywie, dzięki czemu udało się unikać prostych błędów.

Adrian Tkaczyk: Jeżeli chodzi o zdobywanie punktów, to wiosną podopieczni Czesława Michniewicza byli nad wyraz skuteczni, a dowodzi tego trzeci wynik w klasyfikacji średniej zdobywanych punktów na mecz (Michniewicz 1,91; Urban 2,23; Rumak 2,03). Graczy Podbeskidzia cechowała przede wszystkim konsekwencja – od pierwszych minut wiedzieli, jaką postawę mają prezentować na boisku i założenia te jak najbardziej wykonywali. Jedynym zarzutem może chyba być tylko brzydki styl gry bielszczan, ale w obliczu walki o utrzymanie nie to było najważniejsze.

 

stokowiecMiejsce 4: Piotr Stokowiec – średnia 7,22
Michał Zachodny: Są dwie strony jego pracy – problemy z jakimi się zmagał oraz to w którym momencie przyszła… rezygnacja. W końcu i on nie mógł zmotywować drużyny do dalszej pracy, aczkolwiek jego otwartość na nowe rozwiązania i techniki (także motywacyjne) powinna być chwalona. Szkoda, że zabrakło pomysłu na zespół, gdy jeszcze chęci były, ale coś nie wychodziło – zwłaszcza gra trójką z tyłu.

Tomek Czapiewski: Uwzględniając katastrofalny kontekst, w którym musiał podjąć się pracy oraz ciągły proces osłabiania składu drużyny, jego rezultat to majstersztyk. Za wyjątkiem wpadki z Szymankiem potrafił świetnie trzymać atmosferę w zespołu prawie do samego końca (szkoda tylko, że na wiosnę wypowiadał się coraz częściej w dość histerycznym stylu ofiary mediów). Być możenaj bardziej elastyczny taktycznie trener w Ekstraklasie – gdyby dokładniej zanalizować pozycjonowanie poszczególnych zawodników w różnych spotkaniach, to być może dojdziemy do kilkunastu ustawień taktycznych w ciągu sezonu. I nie był to efekt chaosu i brak cierpliwości, ale zazwyczaj adaptacja do posiadanych zasobów i atutów przeciwnika.

Andrzej Gomołysek: Chwała mu za próby eksperymentów, ciągłe szukanie nowych rozwiązań. Metodą prób i błędów udało się osiągnąć całkiem niezłe rezultaty. Przy warunkach, w których pracował, można je ocenić jeszcze wyżej. Ciekawie wyglądało rotowanie zawodników na formacjach z przejściami w trakcie meczów, dzięki temu kilkakrotnie udało się zaskoczyć równorzędnych i lepszych rywali. Taki powiew świeżości mógłby wystarczyć i na puchary, gdyby nie czynniki pozasportowe.

 

Miejsce 3: Kamil Kiereś – średnia 7,55

Przemysław Gajzler: Trener niestrudzony. Zazwyczaj wygląda na mało zadowolonego, ale już taka jego natura. Trudno go jednoznacznie ocenić, bo jednak prowadzony przez niego GKS Bełchatów opuścił szeregi ligowców. Jego pierwszy okres pracy wyszydzono już na wszystkie sposoby, ale o tym prawie nikt nie pamięta. Teraz uważa się go za trenera, który jednak coś potrafi, bo gonitwa za uratowaniem ligowego bytu prawie zakończyła się sukcesem.

Dawid Jankowiak: Podstawowe pytanie do działaczy z Bełchatowa – dlaczego Kiereś został jesienią zwolniony? Tak naprawdę to nie trenerzy, a brak cierpliwości przełożonych spuścił Bełchatów do 1. Ligi. Nie można też zapominać o wariancie oszczędnościowym, który równie skuteczny był w Warcie Poznań. Kiereś umiał dobrze kierować swoimi ograniczonymi zasobami, a wybór Kosznika i Basty na bocznych obrońców okazał się trafiony (pochwalić trzeba również tego, kto wymyślił sprowadzenie Kosznika do Bełchatowa), podobnie jak postawienie na Seweryna Michalskiego, który jak na swój wiek spisał się dobrze. Trochę martwił wolny rozwój braci Maków, ale być może ostatnie mecze to sygnał, że pójdą w dobrym kierunku. Ostatecznie rykoszetem odbiła się jednak decyzja o przywróceniu do zespołu Nowaka, który szybko stracił miejsce w składzie.

Andrzej Gomołysek: Budował drużynę z niczego, ale z właściwą filozofią – od tyłu. Ryglował jak się dało środek, trzymał zawodników za linią piłki, dając poszaleć skrzydłowym o wysokich jak na Bełchatów umiejętnościach. Z tego co miał wycisnął ile się dało, dzięki czemu prawdopodobnie zapewnił sobie angaż w lepszym klubie w nieodległej perspektywie. Tam jednak potrzebnych będzie trochę więcej pomysłów na grę.
Miejsce 2: Jan Urban – średnia 7,77

urbanTomek Czapiewski: Pokonał wszystkie nękające go demony. Wygrał co mógł wygrać w niezłym stylu. Zawodnicy rozwijali się pod jego ręką (Bereszyński, Łukasik, Kosecki) i – co najważniejsze – zapanował nad szatnią. Taktycznie dość konsekwentny, nieskory do rewolucji. Z dużą uwagą mediów spotkało się jego wystawienie na prawej obronie Bereszyńskiego (który w Poznaniu grał częściej prawego pomocnika niż napastnika), warto też dostrzec udane wpasowanie Dwaliszwiliego jako drugiego schodzącego napastnika. Ale to ewidentnie “players coach”, a nie człowiek od strzałek na diagramach taktycznych.

Dawid Jankowiak: Przede wszystkim umiejętna rotacja składem – to jest jeden z najistotniejszych aspektów prowadzenia klubu z dobrą sytuacją kadrową, ale i z piłkarzami o wielkich ego. Urban poradził sobie z tym świetnie, a także umiejętnie kontrolował sytuację po wyskoku Radovicia i Ljuboji. Gra jego zespołu zostawiała trochę do życzenia, ale z kolei to właśnie Urban najlepiej ocenił możliwości Bereszyńskiego i pozwolił na szybszy rozwój Łukasikowi i Furmanowi. Nie został cudotwórcą, ale kibiców Legii mających ciągle w pamięci grę zespołu Macieja Skorży na pewno przekonał do siebie i pozwolił zapomnieć o poprzednim okresie pracy przy Łazienkowskiej.

Przemysław Gajzler: Wielu rozpływa się nad jego niesamowitą pracą, jaką doprowadził do sukcesu piłkarzy Legi. Inni patrzą jednak na sytuację bardziej trzeźwo i wnioski nasuwają się same: Urban nie przeszkodził, a to też jest sztuka, bo niejeden pseudoszkoleniowiec potrafi sprowadzić piłkarski dream-team w odmęty ligowej tabeli. On tego uniknął, podejmując w miarę racjonalne i logiczne decyzje. W pucharach wiele nie zwojował, ale przywrócił Warszawie mistrzostwo, czego stolica mu nie zapomni długo. Eliminacje Ligi Mistrzów pokażą, czy czegoś się już nauczył i dla zespołu świetnych jak na polskie warunki piłkarzy potrafi być wartością dodaną, czy raczej kimś takim jak selekcjoner Diego Maradona podczas ostatniego mundialu.

Daniel Markiewicz: W poczynaniach trenera było widać dużą zachowawczość, zapewne spowodowaną chęcią uniknięcia błędów poprzednika. Legia nie mogła sobie pozwolić na stratę kolejnego tytułu w sposób kwalifikujący się do obserwacji psychologicznej – i temu celowi Urban podporządkował zarówno taktykę (praktycznie brak eksperymentów), jak również widowiskowość. Na „Wojskowych” przyjemniej patrzyło się jesienią, ale wobec ledwie dwójki nominalnych napastników w składzie i starzejącego się środka obrony zimowe wzmocnienia były nieuniknione. To był kluczowy moment – na początku rundy Urban nieco się w zarządzaniu nową trzódką pogubił, ale już po kilku kolejkach głębia składu okazała się zbawienna. Styl, w jakim to zbawienie się dokonało, pozostawia wiele do życzenia, co często tłumaczy się wspomnianą już presją na zdobycie mistrzostwa. Cóż, trofeum wywalczone, ciśnienie zeszło – pora, by trener pokazał, na co go stać.

Miejsce 1: Marcin Brosz – średnia 8,22

broszPrzemysław Gajzler: Kiedyś lżony przez kibiców, dziś witany jak bohater, no bo kto by przewidział, że Piast Gliwice awansuje do europejskich pucharów zaraz za plecami najsilniejszej kadrowo trójki ligi. Jego przykład pokazuje, że długotrwała praca z zespołem, na wzór standardów zachodnich, może zdawać egzaminy także w Polsce.

Dawid Jankowiak: Jeśli porównać nazwiska jego zawodników i miejsce w tabeli, to Brosz musi być uznany za jednego z lepszych trenerów tego sezonu. Zresztą, pomimo pewnych błędów, dobre decyzje można wymieniać i wymieniać: stawianie na Mateusza Matrasa, znalezienie mu miejsca w pomocy w zastępstwie Alvaro Jurado, Damian Zbozień jako prawy obrońca, umiejętne korzystanie z rezerwowych, oparcie gry na Tomaszu Podgórskim. Nie przeszkodziła zbytnio nawet kontuzja Wojciecha Kędziory. Brosz miał swoją koncepcję zespołu i całkiem dobrze ją realizował. Nie najlepszym pomysłem było sprowadzenie Sidqy’ego, a także stawianie w pierwszej części sezonu na Fernando Cuerdę. Za całokształt należą się Broszowi brawa.

Daniel Markiewicz: Piłkarzami pierwszoligowymi wywalczyć prawo do gry w europejskich pucharach – wielka sztuka, nawet w tak rozchwianej lidze, jak nasza. Piast pokazał, że solidność, motywacja i rozsądne zarządzanie klubem mogą dać w Ekstraklasie naprawdę dobre efekty. Minusem są kiepskie wyniki w pojedynkach z silniejszymi rywalami. A sam trener Brosz, mimo zwycięstwa w naszym rankingu, do absolutnego topu trenerskiego jeszcze nie wskoczył – może to zrobić w kolejnym roku, jeśli poradzi sobie z drugim, zwykle dla beniaminka trudniejszym sezonie, gdy przeciwnicy nie tylko już oswoją się z jego stylem, ale także spróbują podkupić wyróżniających się graczy.

 

 

 

Udział wzięli: Tomek Czapiewski, Przemysław Gajzler, Andrzej Gomołysek, Dawid Jankowiak, Bartek Ksepka, Daniel Markiewicz, Michał Oberc, Adrian Tkaczyk, Bartosz Wlaźlak, Michał Zachodny

Zdjęcia: wikipedia

 

 

 

Andrzej Gomołysek
Z jego frustracji, że nikt w tym kraju nie potrafi napisać kilku merytorycznych zdań o piłce, zrodziła się strona, którą czytasz. Tak długo jak dziennikarzył, nienawidzili go trenerzy i piłkarze, tak długo jak dziennikarzył, nienawidził siebie, że musi zadawać banalne pytania, żeby usłyszeć banalne odpowiedzi. Po przejściu na drugą stronę barykady scoutował dla klubów w połowie krajów Europy. Jeśli przypadkiem miałeś okazję w jakimś pracować, możliwe, że rozpracowywał Ci przeciwnika.

Reklama