Premier League do Tablicy XIII

Po krótkiej zimowej przerwie, która, skromnie mówiąc, przydałaby się niektórym drużynom Premier League, na Taktycznie wracamy z tablicami Guardiana, ale również uzbrojeni dodatkowo – od dziś do pomocy mamy również bogate statystyki udostępniane za opłatą przez EPL Index i Opta Sports, więc nowe możliwości otwierają się na analizy taktyczne poczynań piłkarzy na angielskich boiskach. W dzisiejszym odcinku spojrzymy na Manchester City, Newcastle, Fulham i Fernando Torresa. Do tablicy.


Zaczynamy od Manchesteru City, zespołu, który, wydawałoby się, łatwo pokonał Liverpool. To był klasyczny przykład spotkania w którym to zespół przegrany posiadał zdecydowaną przewagę, ale nie był w stanie przebić się przez doskonale ustawione zasieki rywala, nadziewając się przy okazji na kontry. Warto również powiedzieć, że podopieczni Roberto Manciniego, strzelając trzy bramki na własnym boisku, wyrównali swój rekord z sezonu 2009/2010, ale mają jeszcze do rozegrania dziewięć meczów na Eithad Stadium. Progres jest.
Wróćmy jednak do meczu. Oczywiście można standardowo mówić, że szybko zdobyta bramka ustawiła mecz, a trafienie Toure po rzucie rożnym tylko je zabiło, lecz jak zawsze najważniejsza jest skuteczność. Przy całej przewadze Liverpoolu (posiadanie 64-36, dokładnych podań 511 do 256 na rzecz The Reds), szans oba zespoły miały prawie po równo (7-9) i godna podziwu mogła być zwłaszcza adaptacja planu na ten mecz w zespole Manciniego. To nie był futbol oparty na postawieniu rywala pod ścianą – ten Manchester City to wyrafinowana maszyna, która wiedziała kiedy i jak uderzyć. W tym wypadku Citizens zrezygnowali z użycia walorów swoich technicznych piłkarzy (Aguero, Silva) na rzecz kontr – większość z nich miała kończyć się uderzeniem ze środka pola, gdzie zwykle powinien być niedoświadczony Spearing lub lubiący atakować Adam. Ten system się powiódł, choć Liverpool często stopował i przerywał ich kontry przed własną szesnastką (górna grafika) – wystarczy jednak spojrzeć z jakich stref oddawane były uderzenia City (dolna grafika, wszystkie mniej więcej ze światła bramki), by stwierdzić, że to nie przypadek, lecz celowe działanie Manciniego i jego drużyny.
Teraz z kolei spojrzymy na drugi zespół z Manchesteru, którego forma jest ostatnio mocno kwestionowana przez wszystkich – i słusznie, dwie porażki z rzędu w których drużyna Fergusona straciła sześć bramek powinny martwić kibiców United. Jednak nie chodzi o to co szwankuje w zespole mistrzów Anglii, lecz to jaki sposób na nich znalazło Newcastle w ich najlepszym meczu od dłuższego czasu. Alan Pardew doskonale zlokalizował silną stronę United w ostatnich meczach – prawe skrzydło na którym biega Luis Valencia, asystujący świetnie Rooney’owi w tym sezonie, jak choćby przy bramce otwierającej wynik z QPR.
Sir Alex Ferguson zdecydował się wystawić na prawym skrzydle swoich dwóch najlepszych asystentów – Naniego i Valencię, który zagrał na znanej mu pozycji prawego obrońcy. Liczył, że jego osłabiony skład (choć mocniejszy niż z Blackburn) wygra ważny mecz mając przynajmniej jeden tak mocny walor. Niestety dla Czerwonych Diabłów, Nani i Valencia zawiedli na całej linii, a na dodatek Alan Pardew odczytał zamiary Fergusona i na lewej stronie postawił na Davida Santona oraz Jonasa Gutierreza, którzy spisali się bardzo dobrze – na własnej połowie przegrali w sumie ledwie jeden pojedynek, a mistrzowie kreowania sytuacji, Nani i Valencia, nie stworzyli żadnej szansy w tym meczu (według statystyk Opta).
Teraz przenosimy się na Craven Cottage, gdzie doszło do kolejnej sensacji w noworocznej kolejce Premier League. Arsenal przegrał w dramatycznych okolicznościach z Fulham, choć po pierwszej połowie powinien być już dla swoich rywali nie do dogonienia. Oczywiście wielki wpływ na to jak skończył się mecz nie miały tylko zmarnowane szanse Kanonierów i bardzo słaba gra obu skrzydłowych w talii Wengera, Walcotta i Gervinho, ale również to jak Fulham odrodziło się w drugiej połowie. Spora w tym zasługa ustawienia i uniwersalności zawodników Martina Jola, zwłaszcza ich gra kombinacyjna mogła przypaść do gustu neutralnym kibicom. Wystarczy zobaczyć jak radziło sobie dwóch fałszywych skrzydłowych Fulham, Ruiz i Demspey w tej części meczu – mieli dużo swobody, byli bardzo aktywni i stworzyli w sumie cztery szanse. To tylko efekt dominacji Fulham w drugiej połowie i choć można stwierdzić, że remis byłby bardziej zasłużony, to nieskuteczność i błędy Arsenalu kosztowały ich nawet ten jeden punkt.
Fernando Torres. 50 milionów funtów wyrzuconych w błoto. Trzy bramki ligowe w Chelsea od momentu transferu, a sam piłkarz nie wygląda na tego samego, który choćby rozbijał The Blues w poprzednim sezonie strzelając im dwie bramki. Mimo to z Wolverhampton zaliczył bardzo udane spotkanie, ciężko pracując na rzecz zespołu, kreując kolegom szansę (powinien mieć dwie asysty w pierwszej połowie, w drugiej po jego akcji Chelsea miała rzut rożny z którego padła pierwsza bramka, jego było również otwierające podanie do Cole’a przy drugiej). Porównałem jego występ z tego meczu ze spotkaniem przeciwko Chelsea, gdy strzelił dwie bramki. Jest sporo ciekawych wniosków.
Przede wszystkim, patrząc na tablicę podań, widać, że w grze Chelsea jest znacznie aktywniejszy. Sporo szuka gry, rozgrywa, stara się zrobić miejsce wchodzącym w wolną przestrzeń kolegom… To proces adaptacji do stylu Chelsea – po przyjściu starał się grać tak jak w Liverpoolu, lecz zespół nie grał na niego, ani nie potrafił obsłużyć go dokładnymi podaniami. Swoje oczywiście robiła też pewność siebie samego zawodnika, a raczej jej brak. Teraz, oprócz różnicy w grze, kilka liczb porównując jego poprzedni sezon tylko w barwach Liverpoolu do obecnego w Chelsea.
W barwach Liverpoolu rozegrał 23 mecze, w Chelsea w tym sezonie tylko 15 i warto o tym pamiętać przy kolejnych liczbach udostępnianych przez Opta. Przed rokiem stracił piłkę 93 razy (tracił ją średnio co 20 minut), tym razem zaledwie 20, a czas jest dwukrotnie dłuższy. To pokazuje, że mimo większego zaangażowania w grę, radzi sobie całkiem nieźle. O 10% wzrosła dokładność podań (75% teraz do 65% przed rokiem), a w tych 15 meczach wygrał 20 dryblingów, gdy wtedy, w 23 meczach, wygrał ich 29. Wtedy kreował szansę kolegom co 82 minuty, obecnie udaje mu się to co 63 minuty. Niestety, wszystko sprowadza się do strzałów i zdobywania bramek i tu różnica jest zdecydowanie na niekorzyść Torresa w Chelsea – oprócz niewielu trafień, oddał on póki co 21 strzałów, gdy w Liverpoolu w 23 meczach było ich 60 – większość celnych. Problem więc nie jest w tym, że to nie on kreuje innym szanse, ale ile stworzonych jest jemu i póki co na to lekarstwa Chelsea nie ma.

Reklama