Kolejna runda spotkań
Premier League za nami, czas więc na tradycyjne już podsumowanie za pomocą
ChalkboardówGuardiana na blogu
Taktycznie. W dzisiejszym odcinku spojrzymy na grę
Richardsa w derby Manchesteru, wymienność
Terry’ego i Luiza w dziewięcioosobowej taktyce Chelsea oraz kilka innych ciekawych aspektów wyłapanych w trakcie minionego weekendu. Zapraszamy do tablicy!
Zaczynamy od najważniejszego meczu ostatniej kolejki, czyli oczywiście derby Manchesteru. Dominacja Citizens była doskonale widoczna i potwierdziły się teorie o słabszej formie United – dodatkowo błędy w selekcji Fergusona oraz braki w zespole przyczyniły się do niekorzystnego rezultatu. Większość obserwatorów skupiła się na świetnych występach Balotelliego, Aguero, Silvy i… słusznie, lecz ja postanowiłem przyjrzeć się grze Micah Richardsa, który w tym spotkaniu imponował nie tylko siłą, ale również tym jak angażował się w grę ofensywną swojego zespołu.
Grafika jego podań, którą widzicie nie mówi całej historii, choć oczywiście powinien imponować fakt, że większość z nich wykonana została na połowie rywala (używając heatmap – aż 78%) – pokazuje to na jak wysoką grę mógł sobie pozwolić ten boczny obrońca i jak słabo radził Ashley Young z asekurowaniem i pomaganiem w defensywie. Więcej mówi jednak statystyka „starć naziemnych” (wybaczcie oryginalne określenie…) Richardsa. Prawy obrońca City wziął udział w takich (w Chalkboard określonych mianem tackles, ground i take ons) zdarzeniach więcej niż inni boczni defensorzy (Smalling, Evra i Clichy mieli w sumie ich dziewięć, przegranych i wygranych, Richards dziesięć – dodatkowo tylko dwa dryblingi udały się im na połowie rywala, Richards sam tyle osiągnął). Ja w grafice wybrałem „take ons”, które Richards przegrał – chodzi oczywiście o dryblingi. Patrzcie, że aż trzy miały miejsce na pograniczu pola karnego United – co więcej, wygrał takich również trzy (już na całym boisku), a jeden w samej szesnastce rywala. Jego dobra dyspozycja w całym meczu, wiele istotnych i doskonałych rajdów z piłką i bez niej imponowały i przyczyniły się do jednej z bramek, gdy podanie Richardsa wykorzystał Aguero.

Aaron Ramsey w poprzednim sezonie zaledwie dwa razy zagrał w lidze w barwach Arsenalu na Emirates i jednym z tych meczów było spotkanie z Manchesterem United, które także rozstrzygnął na korzyść Kanonierów. W tym sezonie spotkał się on z zasłużoną krytyką za swoją dyspozycję już na samym starcie, ale ostatnio gra coraz lepiej i także w meczu ze Stoke City popisał się chyba najlepszym ligowym występem w tym sezonie. Zaliczył także świetną asystę do Gervinho.
Porównałem jego podania z meczu z Manchesterem United z poprzedniego sezonu do niedzielnego pojedynku. Co można wyczytać? Przede wszystkim bierze większą odpowiedzialność za grę na siebie i stara się uzupełniać brak po Fabregasie, pamiętajmy też, że Jack Wilshere jest kontuzjowany. Było jasne, że szybko nie wskoczy w ich miejsce, ale idzie mu coraz lepiej. Nie jest oczywiście tak aktywny w ofensywie jakby tego kibice chcieli, lecz idealnie wpisuje się w schemat gry Arsenalu – w całym meczu wykonał jedno długie podanie, nieudane. To znamionuje brak ryzyka, ale też z drugiej strony jego zadaniem jest przeniesienie ciężaru gry z obrony do ataku – to, jak pokazuje grafika, wychodzi mu idealnie, nawet w spotkaniach potencjalnie tak trudnych jak to ze Stoke City. Co więcej, zachowuje się jak porządny środkowy pomocnik – nie wikła się w niepotrzebne dryblingi, nie wykonuje zbędnych wślizgów… Tak się gra na tej pozycji w dwudziestym pierwszym wieku…

Przegrać mecz, obejrzeć siedem żółtych kartek i dwie czerwona, a być chwalonym? Niesamowite, prawda? A jednak, Chelsea i Andre Villas-Boas tego dokonali, zwłaszcza za to jak dziewięcioosobowa drużyna Portugalczyka zaprezentowała się w drugiej połowie meczu z Queens Park Rangers. Nie tylko posiadali oni przewagę (znaczną) w posiadaniu piłki, ale byli znacznie bliżej zdobycia bramki wyrównującej – gdyby nie zmarnowana szansa Anelki i dziwne standardy Chrisa Foya mogli wywieźć z Loftus Road cenne punkty. Ja jednak skupiam się na tym jak Chelsea zagrała w drugiej połowie. Ustawienie było bardzo płynne, lecz wyjściowe można określić mianem 4-3-1 – mało tych numerów, prawda?
Dlaczego płynne? Tu warto spojrzeć na grę obrońców, zwłaszcza środkowych, którzy nawet przy bardzo wysokiej grze Ashley’a Cole’a i Branislava Ivanovicia pozwalali sobie na rajdy głęboko na połowę rywali. Asekurował ich jak zwykle John Obi Mikel. Na grafice widzicie to jak podawał Nigeryjczyk – większość wykonanych na własnej połowie i z prawej strony – to dlatego, że tam musiał asekurować nie tylko Ivanovicia, ale też Luiza, który często z piłką ruszał na rywala. W drugiej połowie miał cztery próby dryblingu (na połowie QPR) z czego dwie udane – znacznie więcej niż cała reszta zespołu! To świadczy oczywiście o jego jakości w grze i uniwersalności, ale nie zapominajmy, że nie zabrakło ze strony młodego obrońcy błędów już na własnej połowie…

Jednym z najciekawszych spotkań było to pomiędzy Wolverhampton i Swansea City, gdzie na Molineux goście do 84. minuty prowadzili dwiema bramkami, by ostatecznie tylko zremisować. Drużyna Micka McCarthy’ego była zdominowana przez większość meczu, lecz ich postawa w ostatnim kwadransie zasługuje na oklaski i bardziej niż pobieżne spojrzenie. Co się więc takiego stało w sobotnie przedpołudnie?
Zacznijmy od gości – w ostatnich piętnastu minutach jakby opadli z sił i zespół, który do tej pory znany był z utrzymywania się przy piłce, także na połowie rywali, wykonał zaledwie siedem celnych podań w tym czasie poza swoją połową – z czego dwa to wznowienia po golach Wilków! W tym czasie gospodarze w otwartej grze wykonali ich 94 z czego znaczną większość na połowie Swansea – to aż 32% wszystkich celnych podań Wolves z całego meczu, rywale mieli wtedy zaledwie 12% udział (aż 19 niecelnych zagrań z 64, większość to długie podania). Wilki wykonały wtedy 9 uderzeń (z 22 w całym meczu), natomiast okupacja pola karnego gości wynika także z grafiki wybić piłkarzy Swansea – aż jedna czwarta z własnej szesnastki pochodzi właśnie z ostatniego kwadransa tego meczu. To się nazywa zdominować rywala w krótkim okresie, prawda?

Na koniec ciekawostka i zagadka… bez nagrody. Z dwóch meczów na własnym stadionie Liverpool ugrał zaledwie dwa punkty, będąc zespołem lepszym zarówno w meczu z United jak i Norwich City. Co jednak nie znaczy, że rywale nie mieli swoich szans, zwłaszcza… ci drudzy. Manchester ograniczył się zaledwie do dwóch celnych strzałów w ciągu dziewięćdziesięciu minut, natomiast Norwich mieli siedem takich szans. Czy wynika to z tego, że Liverpool zostawiał tak wiele miejsca swoim rywalom z soboty, City byli tacy dobrzy czy zostali… zlekceważeni? Na to pytanie niech odpowie sobie każdy sam!
Najnowsze komentarze