Ludzie futbolu coraz częściej używają liczb by poprzeć własny tezy – czy ma to miejsce w pubie, na stadionie, w radiu, telewizji, a nawet na blogu. Jeszcze lepiej, gdy mają do swojej pomocy wykresy, kropki i inne naniesione na futbolowe boisko. W tym momencie do akcji wkracza Taktycznie i ten dział, którego celem jest wyjaśnianie pewnych trendów w piłce nożnej. Miejsce akcji: angielska Premier League. Bohaterowie: piłkarze. Narzędzie: Chalkboardy Guardiana. Sztuka w pięciu aktach.
Przyznam szczerze, że byłem bardzo negatywnie nastawiony do meczu Chelsea z Evertonem. Ostatnie problemy gospodarzy tego spotkania z defensywnymi stałymi fragmentami gry powodowały, że często wskazywano na gości, którzy już nie raz potrafili uprzykrzyć życie swoim rywalom w ten sposób. Zwłaszcza, że Chelsea broni trochę inaczej pod wodzą Villasa-Boasa, niż miało to miejsce choćby za Ancelottiego. Portugalczyk zmusza swój zespół do gry ofensywnej, odważnej, cierpliwego i niekonwencjonalnego zarazem rozgrywania piłki… Everton miał atakować z kontry i albo korzystać z przewagi w szybkim ataku, lub wywalczać rzuty wolne w okolicach pola karnego Cecha. Ich zamiary spaliły na panewce.
Pytanie: dlaczego? Chelsea miała zdecydowaną przewagę w posiadaniu piłki, ale, jak każda inna drużyna, nie unikała błędów i traciła futbolówkę. Zwykle za Ancelottiego jego zawodnicy zwykli cofać się głęboko na własną połowę, szukać powrotu do ustawienia i następnie przewagą wypchnąć rywala z tej strefy. W sobotę postawili na faule. Ramires nie był wybijającą się postacią w spotkaniu, ale przyczynił się do zwycięstwa… przewinieniami. Z trzynastu fauli popełnionych przez Chelsea, osiem było na połowie rywala – prawie wszystkie po prostu wiązały się z błyskawicznym przerwaniem kontry rywala i nie narażeniu się na groźne sytuacje po nich. Ramires popełnił pięć z nich i najlepiej na jego przykładzie zaobserwować ten trend.
(Oczywiście, Chelsea nie mogła nie stracić bramki po stałym fragmencie gry – miało to miejsce, gdy prowadziła już 3-0 – było to dośrodkowanie z połowy boiska, które dało okazję na płaskie dogranie w pole karne do czającego się tam snajpera. Jednak problem The Blues z defensywnymi stałymi fragmentami gry to materiał na zupełnie inny artykuł…)
Często w różnych rozmowach spotykałem się z sugestią, że Arsene Wenger powinien spróbować ustawić Robina van Persiego, swojego kapitana i niekwestionowanego lidera na boisku (co pokazał niedzielny mecz z Sunderlandem), w roli ofensywnego pomocnika, czy, jak kto woli, „dziesiątki” w ustawieniu z rodziny 4-5-1. Oczywiście, problem polega na braku zawodnika na pozycję wysuniętego napastnika, ponieważ żadnemu ze swoich rezerwowych Francuz zdaje się nie ufać. No i ta odwieczna rozterka kibicowska – czy teoria będzie miała jakiekolwiek przełożenie na boisko?
Według mnie, tak – zwłaszcza, że van Persie już pokazuje się w roli „dziesiątki” i to z dobrym skutkiem. Wystarczy spojrzeć na porównanie dwóch ostatnich jego spotkań w Arsenalu i zauważyć, jak nisko schodzi po piłkę, by tam ją rozgrywać. Jasne, brakuje jeszcze prostopadłych zagrań w kierunku bramki rywala, lecz wynika to z innego bólu głowy Wengera – Holender nie ma komu podawać. Skrzydłowi zostają na swoich pozycjach, nie wbiegając w miejsce stworzone przez kapitana, a całe rozegranie raczej ogranicza się do ładnego okupowania pola karnego rywala, niż jego penetracji. Inną kwestią jest to, czy Wenger odważy się zagrać podobnym systemem do Tottenhamu, oraz czy ma ludzi do takiego rozwiązania – oba pytania zostawiam do dyskusji kibicom, którzy w czasach kryzysu, mogą przynajmniej pocieszać się, że w składzie mają tak błyskotliwego i wszechstronnego zawodnika.
Chciałbym zwrócić Waszą uwagę na to jak wygląda współpraca Garetha Bale’a i Benoit Assou-Ekotto w tym sezonie na lewej stronie Tottenhamu. Walijczyk nie sprawia wrażenia (choćby statystycznie) tak groźnego jak w poprzednich sezonach, lecz to wynika także z koncentracji rywala na jego osobie i ograniczeniu mu swobody ruchu w jego strefie. Co więcej, odcina się go od pomocy jego obrońcy, który zwykł udanie współpracować z Balem w akcjach ofensywnych. Wskazuje na to grafika podań niecelnych Assou-Ekotto z meczu przeciwko Newcastle.
Kameruńczyk zaliczył raczej przeciętne spotkanie, choć i tak było ono lepsze od meczu z Wigan, gdy zagrał z gorączką, a do drużyny dołączył dopiero na godziny przed pierwszym gwizdkiem – dojechał z Londynu taksówką. Newcastle było równym rywalem dla Tottenhamu, także w ataku. Zwariowany mecz z mnóstwem wolnego miejsca i nieustającym pressingiem spowodował, że Spurs mieli problemy ze zwykle dobrym rozegraniem szybkiej akcji lewym skrzydłem. Assou-Ekotto będąc przy piłce był wprawnie odcinany od Bale’a i, trzymając się wyćwiczonych oraz działających schematów, próbował go szukać dłuższymi podaniami. To kompletnie mu nie wychodziło w niedzielę, głównie za sprawą dobrze grającego w destrukcji rywala.
Kim jest Phil Jones? Ok., bohaterem jednego z najlepszych letnich transferów w Premier League. Nadzieją kibiców reprezentacji Anglii, prawdopodobnie przyszłym kapitanem narodowej drużyny – także. Kolejnym diamentem za którego szlifowanie zabrał się sir Alex Ferguson, to oczywiste. Zresztą dla tego ostatniego jest on również niezbędnym elementem w rotacyjnej układance Manchesteru United. Zresztą nie na darmo eksperci mówią o bólu głowy Szkota, który po ostatnich meczach może w zasadzie od Jonesa zaczynać ustalanie jedenastki – i to niezależnie od pozycji na której chce go wystawić.
W Blackburn był raczej znany jako środkowy obrońca, ewentualnie bardzo głęboko grający defensywny pomocnik – zawodnik do destrukcji, nie kreacji. Tymczasem w United jego inklinacje do gry ofensywnej są odkrywane na nowo, co pokazało spotkanie z Chelsea, a nie inaczej było w meczu z Liverpoolem. Na jakiej tam pozycji zagrał? Nominalnie jako defensywny pomocnik, choć z grafiki jego podań widzimy, że większość z nich wykonał na połowie rywala, niczym… wspomniany van Persie! Co więcej, porównajmy jego występ w ważnym meczu dla United z pojedynkiem z innym zespołem z Merseyside, Evertonem, ale jeszcze w barwach Blackburn – także na pozycji defensywnego pomocnika. Różnica jest wręcz zatrważająca, choć oczywiście i tak nie pokazuje tego równie dobrze jak samo oglądanie meczu. Czy rośnie nam najbardziej uniwersalny zawodnik w Premier League?
Ostatnia grafika jest również w tym tygodniu moją ulubioną. Oto dowód, że skrzydłami niekoniecznie można zdobyć punkty. Pojedynek West Bromwich z Wolverhampton nie był najciekawszym meczem w tym tygodniu, ale można zaobserwować dwa różne podejścia obu zespołów. Wilki oparły swoją grę na ataków skrzydłami i zanotowali kilkadziesiąt dośrodkowań – znakomita większość wylądowała jednak na głowach stoperów gospodarzy, chociaż to goście mieli przewagę. I w posiadaniu piłki, i w oddanych strzałach. Jak słusznie zauważył Mick McCarthy, zabrakło im w niedzielę w tzw. Black Country Derby wykończenia.
To pokazuje przygotowana grafika. Obrońcy WBA zaliczyli 34 wybicia piłki z pobliżu własnego pola karnego (z czego aż 19 głową) – z 23 niecelnych dośrodkowań Wilków, aż 13 było autorstwa dwóch zawodników, Hammilla i Jarvisa – powiodło się zaledwie w czterech próbach. Tymczasem Roy Hodgson wręcz całkowicie zrezygnował z gry skrzydłami. Świadczy o tym grafika przedstawiająca trzy nieudane dośrodkowania (jedno było celne) całej drużyny WBA wykonane przez dziewięćdziesiąt minut! Taktyka ta okazała się skuteczna, choć niewątpliwie jest ryzykowna, zwłaszcza przy pojedynkach ze słabszym rywalem. Przecież skrzydłowi Wilków do najlepszych nie należą, a często stwarzali sobie dobre pozycje do dośrodkowania. Tym bardziej zaskakuje nas wynik, jeśli weźmiemy pod uwagę, że goście mieli więcej podań celnych, niż gospodarze wszystkich swoich prób. Wygrała strona bardziej wyrachowana, skuteczniej atakująca. Atakująca tylko po ziemi.
Przypominamy, że w Premier League do Tablicy można brać czynny udział, gdyż autor czeka na Wasze sugestie Chalkboardów ze strony Guardiana po każdej kolejce ligowej, w poniedziałek, do godziny 22. Piszcie w komentarzach lub na mzachodny@gmail.com.
Najnowsze komentarze