Do naszego drugiego meczu eliminacyjnego przystąpiliśmy w roli murowanych faworytów. Spotkanie ze słabszym rywalem miało być nie tyle spacerkiem, co okazją do przetrenowania tych elementów piłkarskiego rzemiosła, które przydadzą nam się w kolejnych spotkaniach. Na tle Mołdawii kadra miała pokazać, że w piłkę grać potrafi i że przed 16. października (mecz z Anglią) może nie tyle powinniśmy być spokojni, co nie musimy obawiać się o blamaż. Wymęczone zwycięstwo takiego przekonania nie dało.
Ustawienie
Wyszliśmy w ustawieniu 4-4-2 z dwójką defensywnych pomocników (Polanski, Borysiuk), dwójką skrzydłowych (Błaszczykowski, Mierzejewski), wysoko grającymi bocznymi obrońcami oraz również dwójką napastników – do Roberta Lewandowskiego dołączył Marek Saganowski. Przy czym w momentach, gdy nie posiadaliśmy piłki, jak również na początku konstruowania akcji zaczepnych, graliśmy w 4-4-1-1. Saganowski często cofał się, próbując czy to pomóc w odbiorze, czy poszerzyć kolegom możliwość rozegrania.
Wyjściowym ustawieniem gości było 4-2-3-1 w dość asekuracyjnej wersji – boczni obrońcy podchodzili niezbyt wysoko, a jeśli już, to nie robili tego jednocześnie. Ataki przeprowadzali piątką, szóstką piłkarzy, na asekuracji pozostawiając trójkę obrońców i jednego z defensywnych pomocników. Niezwykle zdyscyplinowani byli ofensywni pomocnicy, szybko wracający po stracie piłki. Dlatego choć na papierze Mołdawianie nie byli ustawieni specjalnie defensywnie, to swoją konsekwencją i asekuracją mocno ograniczali nasze możliwości ataku. Trzeba też przyznać, że sami również „dbaliśmy” o to, by nie stwarzać sobie zbyt wielu sytuacji.
Zaczęliśmy nieźle, w okolicach pola karnego rywali znajdowało się po 5-6 naszych zawodników, próbowaliśmy wymieniać pozycje. Mierzejewski często opuszczał własne skrzydło, pomagając stworzyć przewagę na prawej flance. Mimo to dość uparcie próbowaliśmy rozgrywać środkiem, gdzie zagęszczenie piłkarzy mołdawskich było największe. Prostopadłe podania adresowane do naszych napastników jedynie z rzadka dochodziły celu, przeważnie padając łupem rywala. W pewnym momencie rzeczywiste ustawienie naszej drużyny przypominało 2-4-4, ale nawet wówczas nie byliśmy w stanie rozegrać piłki tak, by droga do bramki stanęła otworem.
Mołdawia broniła się dwiema liniami po 4 piłkarzy i jeśli nikt z naszych pomocników nie wchodził w pole karne, obaj nasi napastnicy mieli w nim solidną obstawę. W takim układzie nawet, jeśli Błaszczykowski z Piszczkiem stwarzali sobie okazję do dośrodkowania, ciągle piłka musiała minąć jeszcze przynajmniej dwóch rywali po to, by dojść do Lewandowskiego czy Saganowskiego.
Pressing
Goście bardzo rzadko atakowali na naszej połowie, również przed własnym polem karnym nie doskakiwali ze zbyt wielkim zaangażowaniem. Przejmować piłkę starali się głównie dobrym ustawieniem i – czasem – zagęszczaniem wybranych obszarów boiska. O dziwo przynosiło to rezultaty, bo Polacy często podawali niecelnie nawet wówczas, gdy byli zupełnie nieatakowani.
Rozczarowywał pressing po naszej stronie. W meczu u siebie, z tak słabym rywalem, powinniśmy atakować zdecydowanie wyżej. Tymczasem kolejny raz graliśmy w odbiorze mało ambitnie, wręcz pasywnie. Nasz blok obronny był bojaźliwy jak w meczu z Czarnogórcami, defensorzy nie decydowali się na próby odbioru, jakby bojąc się, że w przypadku niepowodzenia nie będzie ich miał kto zaasekurować. W efekcie goście nieniepokojeni rozgrywali piłkę na naszej połowie, kilka razy zamknęli nas w polu karnym i parokrotnie udało im się popisać dobrym podaniem w obręb „szesnastki”. Spokój w ich rozegraniu, nawet po stracie bramki, zadziwiał, ale był doskonałym podsumowaniem braku waleczności po naszej stronie.
Druga połowa
Ta część meczu stała pod znakiem zmian w naszej grze. Już w przerwie trener zdecydował się zastąpić Marka Saganowskiego Waldemarem Sobotą, co jakościowo zmieniło niewiele, natomiast sprawiło, że nasze ustawienie częściej przypominało tradycyjne 4-2-3-1. Sytuacja ponownie odwróciła się w 71. minucie, kiedy na boisku pojawił się Sobiech (za Mierzejewskiego). Można sobie zadawać pytanie, co chciał osiągnąć Fornalik takimi zmianami, dokładnie w tej kolejności. Nawet, jeśli przygotowywał zespół do płynnego przechodzenia z jednego systemu na drugi, to zupełnie nie było tego widać w trakcie gry.
Było za to widać ćwiczone stałe fragmenty gry – z rzutów rożnych zagrywaliśmy na środek pola karnego, gdzie zgrywać lub uderzać mieli próbować Glik z Lewandowskim. Po jednym z kornerów zdobyliśmy nawet bramkę, ale sędzia słusznie gwizdnął spalonego Marcina Wasilewskiego. Smutna konstatacja jest taka, że ostatnio strzelamy wyłącznie ze SFG lub tuż po nich. Z Mołdawią najpierw Błaszczykowski wykorzystał rzut karny, zaś w drugiej połowie gol wziął się z nieudanego dośrodkowania przy rzucie rożnym, kiedy zdołaliśmy przejąć piłkę i ponownie dośrodkować, wykorzystując zamieszanie w próbującej właśnie wyjść z „szesnastki” defensywie rywala.
Rozgrywający
Z wyjątkiem okresu między 46. a 71. minutą meczu, kiedy za Lewandowskim biegał Mierzejewski, graliśmy bez typowego playmarkera. Pojawił się za to playmarker nietypowy, bo prawoskrzydłowy. Kuba Błaszczykowski często schodził do środka, próbując przejąć rolę, jaką w systemie 4-2-3-1 pełni Obraniak. Niewiele z tego wynikało – środek, jak już pisałem, był przez Mołdawian zagęszczony, przeniesienie gry na prawe skrzydło odpadało (powinien być tam właśnie Błaszczykowski), a z podaniami na lewą flankę nasz kapitan się nie kwapił.
Polska w budowie
Trzeci mecz Fornalika w roli selekcjonera wypadł podobnie, jak poprzednie. Jego podopieczni pokazali mało walki, mało składnej gry, mało udanych akcji, zaliczyli to całkiem sporo indywidualnych błędów (głównie fatalnych podań). Niezrozumiały był upór kadrowiczów w rozgrywaniu koronkowych akcji w momencie, gdy nie predysponował ich do tego ani system (4-2-3-1 nadawał się do tego o wiele lepiej), ani skład osobowy (tylko dwóch ofensywnych pomocników). Przy takim sposobie gry błędem Fornalika było wystawienie jednocześnie Borysiuka i Polanskiego – jeśli zamierzaliśmy przeprowadzać akcje również środkiem, powinien znaleźć się tam zawodnik o predyspozycjach ofensywnych. Niedostosowanie ustawienia do taktyki było powodem gry chaotycznej, przypominającej bardziej szarpaninę. Oczywiście tylko w momentach, nie tak znowu licznych, gdy w przodzie obserwowaliśmy jakikolwiek ruch. Lwią część meczu zwyczajnie przestaliśmy. Co prawda w kolejne po 3 punkty, ale może się okazać, że „plan minimum”, czyli 4 punkty w dwóch pierwszych meczach, okażą się w dłuższej perspektywie planem maksimum, bo wiele więcej ich już zwyczajnie nie zdobędziemy. Jeśli wchodząc w nieswoje buty próbujemy gry kombinacyjnej środkiem (przy ustawieniu aż proszącym się o wykorzystanie skrzydeł!) i nie jesteśmy w stanie zdominować rywala pokroju Mołdawii, to na co możemy liczyć w starciach z Ukraińcami i Anglikami?
Śledź autora na twitterze: @daniel__eM
Najnowsze komentarze