W przełożonym o dzień meczu eliminacyjnym pomiędzy Polską i Anglią padły dwie bramki, będące swoimi lustrzanymi odbiciami. Jednak przebieg meczu dał nieco wypaczony obraz aktualnej siły obu ekip.
Przyczajony Fornalik, ukryty Hodgson
Trenerzy zaskoczyli wybranymi filozofiami gry. Opiekun gości najwyraźniej nie żartował, gdy na konferencji prasowej uznał nasz zespół za mocny. Anglicy, ustawieni w klasycznym 4-4-2, skupiali się na wymianie podań w okolicy środka pola, gdzie nie byli atakowani przez naszych zawodników. Pressing zespołu prowadzonego przez Waldemara Fornalika rozpoczynał się dopiero na własnej połowie. Biało-czerwoni wyszli na murawę w 4-2-3-1, modyfikowanym na potrzeby gry obronnej w 4-4-2/4-4-1, gdzie Lewandowski i Obraniak w zasadzie nie angażowali się w przeszkadzanie rywalom.
Lwy Albionu zagrały leniwie i bez zaangażowania. Ich podstawowy pomysł na konstruowanie akcji opierał się na długim podaniu do Rooneya bądź Defoe’a, przy czym znaczna część tych piłek lądowała albo na aucie, albo na głowach naszych obrońców. Groźnie robiło się dopiero wówczas, gdy angażowali się w bardziej koronkowe ofensywy – wówczas Polacy mieli spory problem z powstrzymywaniem przeciwnika i uciekali się do fauli lub wybić piłki. Oba te rozwiązania nie było najszczęśliwsze, najlepsze sytuacje Anglicy stworzyli sobie właśnie po rzutach wolnych i rożnych, po jednym z nich wychodząc na prowadzenie.
Z kolei nasi piłkarze zaskoczyli spokojem – nie rzucili się (i bardzo dobrze) do ataku, ale spokojnie czekali na to, co zrobią z piłką rywale. I często doczekiwali się prostych błędów. Natomiast już po przejęciu polska reprezentacja dała chyba największe od lat świadectwo posiadania głębszych pokładów umysłowych, rozgrywając piłkę może nie idealnie, ale z dużym opanowaniem i solidnością, jakiej dawno nie widzieliśmy. Cały czas trzeba pamiętać, że Anglicy na wiele pozwalali, ale też Polacy robili wreszcie na boisku to, co powinni, próbując gry kombinacyjnej z wykorzystaniem bocznych sektorów boiska, a kiedy otwierała się szansa do kontry, również szybkich zagrań środkiem pola.
Stałe fragmenty, stałe błędy
Krycie przy stałych fragmentach jest i zapewne jeszcze długo będzie naszą bolączka. Decydując się na ćwiczenie jego strefowej wersji Fornalik zaryzykował i już dziś wiadomo, że to ryzyko się nie opłaciło. Co ciekawe, obie drużyny biły kornery bardzo podobnie – mniej więcej w środek pola karnego, czyli tam, gdzie bramkarze miewają zwykle największą zagwozdkę: wyjść czy nie wyjść? Hart wyszedł i jego błąd, a także znakomite wywalczenie sobie pozycji przez Glika, wystarczyły do remisu.
Wszystko wskazuje na to, że w ofensywie doczekaliśmy się w końcu wypracowanego na treningach schematu – bodaj trzykrotnie po rzucie rożnym główkował Glik, a pewnie miałby i kolejne szanse, gdyby nie dwa rożne zmarnowane przez dośrodkowanie na bliższy słupek, które Anglicy z łatwością czyścili.
Chłopaki nie płaczą (po kapitanie)
Mimo wszystko największym zaskoczeniem tego (i w pewnym stopniu również potyczki z RPA) meczu był fakt, że nie tylko potrafimy grać bez Błaszczykowskiego, ale wręcz jesteśmy bez niego lepsi. Ileż to razy wszelkiej maści komentatorzy podnosili kwestię „trójki z Dortmundu”, ile razy opowiadali, jak to zadaniem selekcjonera jest tylko tego nie zepsuć i dobrać pozostałych piłkarzy na w miarę niezłym poziomie. A tu guzik z pętelką – Piszczek z Błaszczykowskim nie dają i nigdy nie będą dawać reprezentacji tyle, ile mogą dać Borussi. Tej samej, w której asekurują ich Hummels czy Kehl. A czując ciężar oczekiwań, nasza dwójka przyboczna dominuje resztę zawodników, zagarniając dla siebie większość akcji, przez co gra reprezentacji staje się przewidywalna. Do tego niedawno Błaszczykowski brał się już nawet za rozgrywanie w środku pola i pojawiła się uzasadniona obawa, że za chwilę zechce być również stoperem, a kto wie, czy granic jego ambicji nie wyznacza słabsza ostatnio pozycja bramkarza. Brak naszego kapitana sprawił, że w dwóch kolejnych meczach z dobrej strony pokazał się Grosicki, z Anglią wpuszczony wreszcie nie na kilkanaście-kilkadziesiąt minut, ale obdarzony zaufaniem od samego początku. Indywidualne popisy zawodnika Sivassporu bledną jednak w porównaniu z tym, jak pod nieobecność Błaszczykowskiego rozkwitł Obraniak, którego dzisiejszy występ udowodnił, że
mamy wreszcie playmarkera
Gracz Bordeaux umiejętnie dowodził naszym zespołem, regulował tempo gry i – co najważniejsze – przetrzymywał piłkę do momentu, w którym rzeczywiście miał do kogo podać. To z nim jako rozgrywającym dobrze zaprezentowali się wymieniony Grosicki, ale też Piszczek. To z nim ofensywnych wejść próbował wreszcie Wawrzyniak (inna sprawa, z jakim skutkiem). Obraniak był w tym meczu swoistym „zagęszczaczem” – przesuwającym się to do jednej, to do drugiej linii bocznej, umożliwiając uzyskiwanie przewagi poprzez rozgrywanie trójkowych akcji ze skrajnymi pomocnikam i obrońcami. Jeśli ktoś w tym remisowym przecież meczu wygrał, to był to właśnie ten gracz, jeszcze niedawno krytykowany najmocniej ze wszystkich. Krytyce, również na niniejszych łamach, poddawany był także Fornalik. Po dzisiejszym meczu wydaje się, że
selekcjoner dostał wotum zaufania
Nie za wywalczenie jednego punktu z mocnym przeciwnikiem. Nie za to, że zagraliśmy porywająco, bo nie zagraliśmy. Ustępowaliśmy – i to znacznie – w posiadaniu piłki, mimo wszystko nie wykorzystaliśmy też do końca słabości przeciwnika. Ale oddaliśmy więcej strzałów na bramkę (14-9, w tym celnych: 3-1), zdobyliśmy więcej kornerów (7-4), a przede wszystkim zaimponowaliśmy dość jednak otwartą grą, nie blokując sobie możliwości ataku wystawianiem trójki defensywnych pomocników, decydując się za to na ofensywnych skrzydłowych. Pewności w tej kadrze nabierają Glik i Krychowiak, występy na dobrym poziomie notuje wreszcie Grosicki, w najpoważniejszą z możliwych piłkę wchodzi Milik. Może szkoda trochę Wszołka, który dziś miał okazję przekonać się, jaka jest różnica między Ekstraklasą a Premier League, ale u niego ten mecz również powinien procentować.
Następny mecz o punkty zagramy dopiero pod koniec marca z Ukrainą. Byle tylko żaden z reprezentantów nie pomyślał, że może ten okres przezimować.
Śledź autora na twitterze: @daniel__eM
Najnowsze komentarze