Podbeskidzie – Wisła 2-2: na musiku

Dwa tygodnie temu Podbeskidzie było zespołem lepszym od Wisły, więc z Krakowa wywiozło zasłużone zwycięstwo. W rewanżu inicjatywa przechodziła nadspodziewanie często i niezrozumiale z rąk do rąk i kiedy wydawało się, że oba zespoły mają patent na pokonanie rywala, w pewnym momencie przestawały grać i konieczne stawało się gonienie wyniku. Mimo lekkiego tym razem wskazania na Wisłę, bielszczanie awansowali zasłużenie.


Podbeskidzie tym razem rozpoczęło w ustawieniu bardziej płaskim, niż romb, w którym wyszedł na mecz w Krakowie. W pierwszych minutach sprawdzało się to znakomicie. Dłuższe piłki adresowane do ataku Wisły były wycofywane w okolice środka pola, gdzie przejmował je duet centralnych pomocników. W ten oto sposób gospodarze mogli się bronić długo, tym bardziej, że Wiślakom niespecjalnie się spieszyło, żeby pójść po rozum go głowy. Fatalnie grał Siwakow, jedyne większe zagrożenie stanowił Melikson, z którym jednak wspomniana dwójka środkowych radziła sobie przyzwoicie.

Równie słabo jednak tym razem radziło sobie w rozegraniu Podbeskidzie. Skrajni obrońcy rzadko grali na obieg, zaś boczni defensorzy gości wyszli nieco dalej w pole i natychmiast gdy piłka docierała na skrzydło, skracali pole gry. Okres dość chaotycznej i nerwowej gry z obu stron przerwał gol dla Wisły. W tym momencie Podbeskidzie praktycznie zrezygnowało z gry do przodu i cofnęło się na własną połowę. Dla gości był to scenariusz wymarzony. Mający ogromne problemy z rozpoczynaniem akcji defensywni zawodnicy z Krakowa wreszcie nie byli naciskani przy rozegraniu piłki, w efekcie czego łatwiejsze stało się przenoszenie ciężaru gry w okolice pola karnego Podbeskidzia.

Gospodarze starali się trzymać możliwie blisko bramki, ustawiając się zaś w dwóch rzędach po czterech zawodników, by maksymalnie kontrolować plac gry na całej jego szerokości. Mimo wszystko Wiślakom udawało się podchodzić w okolice pola karnego. Zawodziło rozegranie w końcowej fazie, samodzielnie próbowali się przedzierać Rios i Małecki, jednak największym zagrożeniem okazywały się być rzuty wolne. Mimo sporej przewagi przyjezdnych, wynik do przerwy się nie zmienił.

Obraz gry po niej również jednak nie. Po raz kolejny w zespole Wisły ładnym rajdem błysnął Melikson, obsłużył w tempo Genkowa, który w takiej sytuacji nie mógł spudłować. Chwilę później w bliźniaczych okolicznościach, po szybkiej akcji, powinno być 0-3 i po meczu, jednak strzał Riosa został wybity przed linią bramkową. Po dwóch minutach w identycznych okolicznościach jak Wisła wyszła na prowadzenie, Podbeskidzie odrobiło część strat. Niefrasobliwe zachowanie defensywy w polu karnym pozwoliło Cieślińskiemu na zdobycie kontaktowego gola. I podobnie jak po sytuacji z 25. minuty, zespół, który stracił gola, praktycznie stanął w miejscu. Podbeskidzie ponownie podeszło wyżej ze środkiem, odcinając większość dograń na własną połowę. W dodatku Maaskant zdjął z boiska Meliksona i wprowadził będącego zupełnie bez formy Gargułę. Do tego za Genkowa wszedł Łobodziński i Wisła przeszła na czyste 4-5-1, jednak środek pola był niemal całkowicie sparaliżowany przez zawodników grających bardzo słaby mecz.

Podbeskidzie nie rezygnowało, ale nadal atakowało zbyt chaotycznie. Z pomocą przyszła kopia sytuacji, po której padły pierwsze gole dla obu drużyn. Zerknijmy jednak do skrótu, by uzmysłowić sobie, jak bardzo te bramki się różnią.

Przy golu dla Wisły zawodnicy Podbeskidzia kryją w miarę poprawnie (0:29), zaś o stracie bramki decyduje niefortunna interwencja Demjana. Inaczej zaś wygląda sytuacja z golami dla gospodarzy. Trudno bowiem powiedzieć, czemu ma służyć bierne i odległe od miejsca akcji ustawianie się pięciu (2:03) lub czterech zawodników (2:58). Wygląda to na zbiorowe niedoszacowanie siły dośrodkowania, przez co nagle połowa broniących znajduje się przed piłką i nie bierze udziału w przerwaniu akcji. Obrona Wisły wygląda tym gorzej, że nie były to wcale jedyne błędy, jakie popełnili defensorzy Białej Gwiazdy, vide sytuacja z czerwoną kartką dla Cikosza. Znamienne jest to, że po raz kolejny najlepszy w obronie jest nominalny skrzydłowy – Paljić.


Co po golu? Tradycyjnie – drużyna, która go straciła i znalazła się „na musiku” przypomniała sobie, jak gra się w piłkę. W zamian za Wilka na boisku pojawił się Żurawski, celem zwiększenia liczebności ataku. Zmiana ta nie przyniosła jednak zupełnie nic. Podbeskidzie ponownie ustawiło się w dwa rzędy po czterech i czekało. Wiśle brakowało ruchu zawodników bez piłki, aby cokolwiek wskórać, a także odrobiny kreatywności w środku pola. W dodatku dwójką pozostałych zawodników naciskało cały czas na próbujących wznawiać grę obrońców Wisły. To jeszcze bardziej zwiększało chaos w grze gości i doprowadziło do kontry, po której z boiska wyleciał Cikosz. Mimo, że Wisła w końcówce znacznie przeważała, jedyną tak naprawdę groźną akcję udało się w końcówce stworzyć Podbeskidziu. Wynik może niespecjalnie oddaje układ sił w tym spotkaniu, ale jeśli Wisła nie potrafiła wykorzystać momentów ogromnej przewagi, na awans w tym dwumeczu nie zasłużyła.

Andrzej Gomołysek
Z jego frustracji, że nikt w tym kraju nie potrafi napisać kilku merytorycznych zdań o piłce, zrodziła się strona, którą czytasz. Tak długo jak dziennikarzył, nienawidzili go trenerzy i piłkarze, tak długo jak dziennikarzył, nienawidził siebie, że musi zadawać banalne pytania, żeby usłyszeć banalne odpowiedzi. Po przejściu na drugą stronę barykady scoutował dla klubów w połowie krajów Europy. Jeśli przypadkiem miałeś okazję w jakimś pracować, możliwe, że rozpracowywał Ci przeciwnika.

Reklama