Przed spotkaniem Lecha z Podbeskidziem trener gości Jose Bakero wyszedł na boisko zobaczyć rozgrzewkę swoich zawodników, choć zwykle nie ma tego w zwyczaju. Po kilku chwilach przespacerował się długimi, równymi krokami wzdłuż linii końcowej, podrapał się po brodzie i wrócił do szatni. Kilka minut później w wywiadzie powiedział, że boisko jest trochę węższe niż normalnie. Po co je mierzył?
Po bezbramkowym remisie Hiszpan wcale nie szukał usprawiedliwienia w swoim odkryciu, lecz zmierzenie boiska było mu potrzebne do oceny szans realizacji swojej taktyki obranej na mecz z Podbeskidziem, ale po kolei.
Przede wszystkim Lech w tym meczu miał zagrać na „przeczekanie”. Bakero spodziewał się, że Podbeskidzie zagra bardzo agresywnie, więc zrezygnował w podstawowym składzie z Semira Stilicia. Techniczny Bośniak niezbyt nadawał się na przeciwnika, który z pewnością zagęści środek pola i będzie starał się grać z kontry.
W składzie zabrakło też Rudneva, lecz to z przyczyn zdrowotnych. Zabieg z odstawieniem dwóch najwięcej grających zawodników miał też na celu przypomnienie pojedynku z Pucharu Polski z ubiegłego roku, kiedy po wejściu przy stanie 2-0 dla Podbeskidzia Bośniak i Łotysz przechylili szalę zwycięstwa na stronę Lecha.
W składzie znaleźli się za to Ślusarski i Wilk. Ten pierwszy jak wskazano na grafice obok miał zbiegać raz do jednego, raz do drugiego boku. Wilk z kolei często schodził do środka pola.
Po prawej stronie wspierał go Wojtkowiak, który jak na niego dość często pojawiał się na wymiany pionowe.
Po przeciwnej stronie Kriwiec raczej trzymał się blisko linii i zostawiał pole w środku do operacji Murawskiego.
Robert Kasperczyk wiedział, że Lech „gra piłką” i jego taktyka opiera się na dużej ilości krótkich podań na małej przestrzeni.
Podbeskidzie ustawiło się w systemie 4-3-2-1, co jednak nie było klasyczną „choinką”.
Trójka ustawiona w środku grała w linii, operowała w środku pola i miała głównie zadania destrukcyjne.W pierwszej połowie bardzo wysoko wychodził prawy obrońca Sokołowski, który de facto często stawał się prawym pomocnikiem.
Za konstruowanie zagrożenia odpowiedzialna była trójka Patejuk, Ziajka i wysunięty najdalej Demjan.
Patejuk w pierwszej połowie grał bardziej w środku i dopiero po zmianie stron zaczął grać szerzej. Demjan za to bardzo często schodził do boków, robiąc miejsce wbiegającemu Ziajce.
Jak łatwo było przewidzieć Podbeskidzie nastawiło się na grę z kontry i na długie piłki wrzucane za obrońców przeciwnika.
W linii środkowej Lecha głębiej ustawiony był Injac, który momentami staje się trzecim obrońcą, gdy do przodu wychodzą Henriquez oraz Wojtkowiak. To taki model barceloński, który w „Kolejorzu” forsuje trener Bakero.
Ciężar rozegrania spoczywał w tym meczu na Wołąkiewiczu. Bakero przyzwyczaił już do powierzania tej funkcji stoperom, lecz przeciwko „Góralom” Wołąkiewicz wychodził naprawdę wysoko.
Podbeskidzie nie stosowało forecheckingu, lecz cofało się na własną połowę, pierwsze zasieki ustawiając na wysokości linii środkowej. W praktyce często ustawiali na boisku tylko dwie linie. Takie zagęszczenie środka pola i zmniejszenie przestrzeni przy jednoczesnym braku Stilicia spowodowało, że w pierwszej połowie bielszczanie zneutralizowali atuty Lecha, czyli atak pozycyjny. Ślusarski był kompletnie odcięty od piłek, a Lechici nie decydowali się na strzały z dystansu.
Pomysł Lecha na budowanie akcji polegał głównie na piłkach diagonalnych, najczęściej od Wołąkiewicza lub Wilka na lewą stronę w kierunku wbiegającego Henriqueza, operującego przy linii Kriwca, lub schodzącego do boków Ślusarskiego. Poznaniacy spodziewali się agresywnej obrony PBB na ich własnej połowie i próbowali rozciągać grę, wrzucając piłkę w otwarte sektory boiska. Okazało się zatem, że mierzenie boiska przez Bakero nie było przypadkiem.
To nie funkcjonowało za dobrze, bowiem Ślusarskiego sprytnie blokowali obrońcy, a Henriquez i Kriwiec nie mogli opanować długiej piłki i ta w efekcie lądowała na aucie.
Pierwszy kwadrans drugiej połowy stał pod znakiem wysokiego pressingu Podbeskidzia, które przycisnęło Lecha i stworzyło kilku dogodnych sytuacji, lecz tych nie udało się wykorzystać. Jednak można powiedzieć, że podopieczni Roberta Kasperczyka przez cały mecz grali z kontry. Nawet nie silili się na konstruowanie ataku pozycyjnego. Po wejściu szybkich Malinowskiego i Cieślińskiego te kontry wyglądały jeszcze groźniej, ale wynikało to też z większego zaangażowania w grę ofensywną Lecha.
Powyższa grafika pokazuje jak zmieniała się taktyka Lecha w poszczególnych okresach gry.
Najważniejszą cezurą czasową była 62 minuta, gdy na boisku pojawili się Rudnev i Stilić.
Praktycznie w ostatnim kwadransie „Kolejorz” grał już systemem 3-4-3, podczas gdy Podbeskidzie modyfikowało ustawienie do 5-3-2, pozostawiając na desancie Cieślińskiego i Malinowskiego.
Lech najlepszą sytuację stworzył po akcji 3 rezerwowych w 87 minucie, lecz w całym meczu oddał tylko jeden celny strzał na bramkę.
Oba zespoły zagrały nieco na przeczekanie, a tylko brak skuteczności legł u podstaw stwierdzenia, że taktyka zawiodła obu trenerów. Niby dwóch rannych to lepsze niż jeden zabity, ale po poniedziałkowym meczu wszyscy mają niedosyt.
Najnowsze komentarze