W meczu drużyn walczących o utrzymanie padł bezbramkowy remis, co z pewnością ucieszyło pozostałe drużyny walczące o utrzymanie.
Oba zespoły miały w tym spotkaniu sporo do udowodnienia. Podbeskidzie zostało w poprzedniej kolejce rozbite przez Bełchatów 6-0, z kolei Widzew zanotował jak na razie dwa remisy, tracąc bramki na sekundy przed końcem spotkania (z Wisłą Kraków) lub sekundy po rozpoczęciu drugiej połowy (z Górnikiem Zabrze). W efekcie gospodarze po dwóch kolejkach mieli na koncie ledwie jeden punkt, wywalczony z Jagiellonią w dość kuriozalnych okolicznościach, zaś goście dwa, po których w Łodzi został ogromny niedosyt.
Początek spotkanie nie wskazywał jednak na to, by Widzew chciał się zrehabilitować. Podopieczni Radosława Mroczkowskiego wyszli w zaskakująco asekuracyjnym ustawieniu 4-2-3-1. Parę defensywnych pomocników stanowili Pinheiro i Panka, co może dziwić, jako że ten drugi był zwykle „mózgiem” zespołu i miał decydujący wpływ na grę. Tym razem Mroczkowski postanowił przenieść ciężar gry na skrzydła. Te jednak zagrały bardzo słabo (bezbarwny Ostrowski, tragiczny Żigajevs), ale problemy zespołu zaczęły się jeszcze przed meczem i nie od obsady obu flanek, ale defensywny, gdzie wobec braku dwóch podstawowych obrońców zagrać musiał Adrian Budka, nominalnie prawy pomocnik. To stworzyło szansę Żigajevsowi, który dał w Zabrzu niezłą zmianę. W Bielsku zagrał tragicznie, a mimo to dotrwał bez zmiany do końca spotkania. Z kolei na lewej stronie biegali Broź i Ostrowski, przy czym podobnie jak w pierwszej parze o wiele lepsze zawody rozgrywał zawodnik ustawiony na pozycji obrońcy. Przy kiepskiej dyspozycji skrajnych pomocników plan Mroczkowskiego z wykorzystaniem bocznych sektorów boiska bardzo szybko okazał się planem skazanym na porażkę.
Z kolei Kaczmarczyk w dalszym ciągu forsuje ustawienie z dwójką napastników. Ma to tę zaletę, że gdy Podbeskidzie atakuje, w obrębie pola karnego – po dołączeniu pomocników – znajduje się więcej piłkarzy do gry kombinacyjnej. Problem w tym, że akcje te są nieliczne. W meczu z Widzewem dwójka napastników oznaczała o jednego gracza środka pola mniej, w dodatku gospodarze dysponują znacznie mniejszymi umiejętnościami sportowymi niż zawodnicy łódzkiego klubu, stąd nie byli w stanie przeprowadzić zbyt wielu składnych ataków. Trenera Podbeskidzia to najwyraźniej nie zmartwiło – jego pomysł na grę nie polega bowiem na żmudnym konstruowaniu akcji i wyczekiwaniu na możliwość decydującego zagrania. Preferuje on raczej długie piłki w kierunku dwójki graczy na szpicy, bądź dośrodkowania w pole karne. W tym spotkaniu groźniejsze były te drugie, głównie za sprawą dobrze dogrywającego Rogalskiego, a także parokrotnie gubiącej się defensywy gości.
W efekcie słabej postawy widzewiaków ustawienie 4-1-3-2, w jakim wyszło Podbeskidzie, okazało się dość sprawne, zwłaszcza w pierwszej połowie. Przewaga w posiadaniu piłki była zdecydowanie po stronie gospodarzy, co było spowodowane głównie ogromną niefrasobliwością gości – cofnięci Pinheiro i Panka ograniczali swoją aktywność do zagrań na słabo spisujących się skrzydłowych bądź podwieszonego pod Grzelczakiem Okachiego, którzy byli natychmiastowo neutralizowani przez defensywę wzmocnioną bardzo głęboko grającym Komanem.
Druga połowa rozpoczęła się od składniejszych ataków gości, wśród których od początku tej części spotkania zagrał wprowadzony za Ostrowskiego Nika Dzalamidze. Gruzin przerastał pozostałych uczestników meczu przynajmniej o klasę – przeprowadził kilka udanych dryblingów, nieźle podawał, ale nie znajdywał zrozumienia wśród partnerów. Wreszcie, chyba zrozumiawszy, że nie ma sensu dogrywać do kiepsko grających kolegów, spróbował spod linii końcowej po prostu nabić piłkę na jednego z nich. Niestety odbita piłka minęła słupek bramki Bąka (zastępującego fatalnego w pierwszych dwóch spotkaniach Zajaca).
W końcówce Podbeskidzie spróbowało jeszcze zaatakować, ale swoje szanse marnowali Kołodziej i Sikora. Po tym drugim było widać braki w przygotowaniu i dojście do pełni formy może byłemu reprezentantowi Polski zająć jeszcze kilka tygodni. Widzew w miarę upływu czasu skupił się głównie na obronie wyniku, mniej pod grą był już Dzalamidze i ostatecznie żadnemu z zespołów nie udało się strzelić bramki. Chciałoby się napisać „upragnionej bramki”, ale żadna z drużyn nie wykazała się dziś odpowiednim stopniem determinacji, by takiej sztuki dokonać.
Remis w tym meczu był porażką dla obu jego uczestników. Widzew rozczarował słabą postawą, zachowawczością i niemożnością stwarzania sobie sytuacji podbramkowych. Fani łódzkiego zespołu mają prawo niepokoić się o swoich ulubieńców, bo jeśli nie wygrali oni z jedną z najsłabszych drużyn ekstraklasy, ba – nie doszli do żadnej stuprocentowej szansy na gola, to z kim mają zdobywać punkty? Natomiast po Podbeskidziu widać, że ma pomysł na grę, ale brakuje mu wykonawców. Pozytywnie wyróżniają się Rogalski i Sokołowski, ale dopóki w formie nie będą napastnicy i – może przede wszystkim – obrońcy, dopóty zawodnicy z Bielska są głównym kandydatem do spadku. Póki co tabela będzie wyglądała dla nich nieźle, bo ŁKS ma fatalny terminarz pierwszych spotkań, a do Widzewa w następny weekend przyjedzie Polonia Warszawa, ale jeśli w spotkaniach z Zagłębiem czy Koroną nie podwyższą oni znacząco swojego dorobku punktowego, to zwycięstw będą musieli szukać w spotkaniach z Legią, Wisłą i Śląskiem, gdzie z obecnymi umiejętnościami ugrać cokolwiek będzie bardzo trudno.
Najnowsze komentarze