Już po rundzie jesiennej trener Stokowiec był powszechnie wychwalany za osiągane rezultaty, jednak to co zaserwował nam na początek tej wiosny jeszcze chyba przewyższa tamte sukcesy. Powodów do głębszej analizy nie brakuję. Zadziwiająca jest i jego osobowość, i roszada taktyczna, i przetasowania pozycji dla poszczególnych zawodników, a przede wszystkim wyniki.
Jakkolwiek zaskakująco by to nie brzmiało, piątkowy mecz był starciem na szczycie, gdzie Lech walczył o fotel lidera, a Polonia o miejsce tylko odrobinę niższe. Powszechnie jednak to od Kolejorza oczekiwano zdominowania rywali, i to pomimo, że w tym sezonie z meczami u siebie mają ogromne problemy. Wbrew temu co mówił na konferencji trener Stokowiec, takie oczekiwania względem poznaniaków, były szkoleniowcowi jak najbardziej na rękę. Styl gry jaki wpaja swojemu zespołowi najskuteczniejszy jest, gdy rywal podchodzi wyżej i zostawia między obroną a bramkarzem mnóstwo miejsca do kontrataków.
Lech próbował zdominować rywala, na co ten, w znacznym stopniu, pozwalał, jednak brakowało pomysłu jak warszawian nadgryźć.
W kadrze Czarnych Koszul doszło do rewolucji w tym okienku, co zmusiło Stokowca nie tylko do szukania następców, ale do szukania zawodnikom nowych pozycji, aby maksymalnie móc wykorzystać dostępny potencjał. Już w pierwszej kolejce widzieliśmy nowe ustawienie, które chyba najlepiej określać 1-5-4-1. Teraz, już po rozpoczęciu rundy, doszły przetasowania pozycjami. Paweł Wszołek przesunięty został na szpicę, ale bardziej zaskakujące było przesunięcie Gołębiewskiego na skrzydło, gdzie miał grać jako wing-back. Zawodnik ten znany jest z niespożytych sił i motywacji do gry, co jest jednym z ważniejszych atrybutów zawodników na tej pozycji. Daniel Gołębiewski zagrał fantastyczny mecz, dając dużo zarówno w defensywie, jak i ofensywie. Dokładniej, to w fazie przejścia z obrony do ataku, gdyż w samych atakach udział brała mała liczba zawodników, zazwyczaj ofensywny tercet Wszołek-Pazio-Przybecki, wspierany przez Łukasza Piątka. Z drugiej strony mniej aktywny był Tosik. Co prawda rzadziej brał udział w ofensywie, ale bardzo dobrze radził sobie w obronie. Efektem tego, dopiero w końcówce na jego skrzydle zagrożenie zaczął sprawiać Linetty.
Piotr Stokowiec zapowiadał, że planem na mecz z Lechem ma być brak planu, jednak na pomeczowej konferencji przyznał, że ta zapowiedź to tylko efekt zainteresowania brytyjskim poczuciem humoru. To samo wiedzieliśmy już jednak po meczu, gdzie jego podopieczni zaprezentowali się fantastycznie. Celem było zagęszczenie środka defensywy przez trójkę solidnych obrońców, razem tworzących, jak na standardy ekstraklasowe, monolit nie do skruszenia. Dodatkowo wspierali ich defensywni pomocnicy Hołota z Piątkiem. Tosik z Gołębieskim na bokach, swoim udziałem w ofensywie przy każdej nadarzającej się okazji, ograniczali aktywność bocznych obrońców Lecha. Przybecki i Pazio starali się szybko wracać, aby razem z partnerami z pomocy ustawiać się czwórką w linii. Wszołek mnóstwo energii wkładał w utrudnianie rozgrywania Lechowi na ich połowie, w środkowej części. Kilka razy zmusił tym rywali do straty.
Element ten, czyli próby odbioru piłki gdy mógłby wystąpić problem z szybkim powrotem, uwidaczniał też kolejną oznakę wspaniałego zrozumienia systemu i zgrania zawodników Polonii. Gdy jeden z pomocników po akcji znalazł się wyżej niż Wszołek, nie wytwarzała się dziura w pomocy, ale Wszołek wracał i zajmował miejsce kolegi, a ten przejmował odpowiedzialność za utrudnianie gry obrońcom.
![]() |
Lech po przerwie |
Wydaję się że trener Rumak chciał przełamać obronę rywali po dośrodkowaniach i dlatego samotnym napastnikiem był Ślusarski, jednak ciężko zrozumieć wystawienie aż trzech pomocników, grających zazwyczaj głębiej, Murawskiego-Trałki-Drewniaka. Z tego pomysłu trener wycofał się już w przerwie, gdy w miejsce tego ostatniego wpuścił Możdzenia. Efektem tego, Lech w pierwszej połowie nie bardzo umiał zamknąć Polonie w ataku pozycyjnym, a po dograniu do strefy obronnej warszawian, szukał jedynie szybkiego dośrodkowania, nawet nieprzygotowanego. Kilka razy więc widzieliśmy wrzutkę spod linii bocznej, bliżej środka boiska niż linii końcowej. Ciężko też określić zadania powierzone Hamalainenowi. W przekroju całego meczu, zawodnik ten pełnił rolę zarówno skrzydłowego, wysuniętego napastnika i rozgrywającego. Brakowało wsparcia ze strony niedokładnego tego wieczoru, Rafała Murawskiego. Dopiero zmiany ożywiły grę, gdy Ubiparip czy Linetty, szukali wolnego miejsca w okolicach pola karnego i nie bali się próby dryblingu. Tercet defensywnych pomocników przede wszystkim szukał strzałów z dystansu. Sposobem rozmontowania zagęszczonej obrony rywala, jest szukanie przewagi liczebnej w jednej ze stref, gdzie akcją kombinacyjną lub dryblingiem, można wyłączyć jednego rywali z akcji i szukać dalej drogi do bramki. Nieprzypadkowo najlepsze okazję Lechitów poprzedzone były udziałem w akcji Ceesaya. Raz gdy z samej linii dośrodkowywał do Ślusarskiego i raz gdy po zejściu do środka szukał strzału z dystansu. Z drugiej strony boiska za mało aktywny był Henriquez, który dodatkowo, gdy już brał udział w akcji, częściej schodził do środka niż szukał miejsca szeroko.
Wraz z upływającym czasem, Polonia cofała się coraz bardziej, co jednak nie usprawiedliwia poznaniaków. Brakowało zdecydowania w zamknięciu rywala, wokół ich pola karnego i szukania okazji do dogrania czy to centralnie, czy po dośrodkowaniu. W całym meczu, Lechici dogrywali piłkę z boku 37 razy! Dodatkowo w swej nieporadności, oddali aż 25 strzałów, z czego tylko 6 było celnych. Polonia była bardzo dobrze zorganizowana, jednak w końcówce widać było sporo nerwowości w obronie. Wykorzystać to można było tylko samemu będąc bardziej opanowanym i pewnych swej gry. Tego Lechowi brakowało. Poloniści bronili się przy rzutach rożnych kryjąc strefowo całą jedenastką we własnym polu karnym(!). Pomimo tego Lech raz nieomal nie nadział się na kontrę, gdy Luksa wychodził już właściwie sam na sam z Buriciem.
W końcówce najbardziej wysunięty napastnik warszawian, nie tyle nie stał na połowie przeciwnika, co bronił tuż przed własnym polem karnym i ostanie kilkanaście minut to tylko klasyczne wybijanie piłki ze strony gości. Pomimo swoich możliwości i dobrego wrażenia jakie sprawił przed tygodniem, tym razem Lech był bardzo nieudolny w swej grze ofensywnej, jednak nic nie oznacza to w kwestii meczów, w których to rywale będą atakować, lub przynajmniej grać odważniej. Poznaniacy potwierdzili tylko, że polskie drużyny, bardzo rzadko próbujące takiej gry, kompletnie nie radzą sobie w ataku pozycyjnym. Polonia, gdy da jej się miejsce, jest bardzo groźna i na pewno nie raz jeszcze tej wiosny sprawi niespodziankę.
Najnowsze komentarze