Jedenaście punktów w dziesięciu meczach, trzeci najgorszy zespół pod względem liczby porażek i czwarty jeśli chodzi o stracone bramki – Cracovia w tym sezonie daleka jest od zachwycania, a gdyby nie wygrane po kiksie w doliczonym czasie derby Krakowa, bilans byłby jeszcze słabszy. Żartów o obronie zespołu Roberta Podolińskiego powstało już tyle, że można byłoby obdzielić kilka tekstów. Zamiast wybierać najlepszy, postanowiłem wybrać raczej kilka akcji, które pokazują, co tej jesieni (i lata) jest największą bolączką „Pasów”.
Problem 1: trzymanie linii. Akcja z meczu przeciwko Górnikowi, rywal wyprowadza piłkę spod własnego pola karnego i długim podaniem… kompletnie zaskakuje jednego z obrońców, który nie kontroluje linii. Efektem sytuacja sam na sam z Pilarzem, który tym razem wybronił zespół.
Ciekawą „linię” trzymali też defensorzy w akcji, po której pokonali ich zawodnicy Podbeskidzia:
Problem 2: powrót wahadłowych. Kolejna akcja ze spotkania przeciwko Górnikowi – jeden z ofensywnych graczy zabrzan zgrywa piłkę do wchodzącego skrzydłowego, którego na grafice nie widzimy, bo zdążył już pobiec do przodu (nie był na spalonym). Kiedy dojdzie do niego piłka, odpowiedzialny za ten sektor boiska wahadłowy Cracovii będzie miał do niego około dwudziestu(!) metrów straty. Sytuację ponownie ratuje Pilarz.
Trójka obrońców pozostała bez pomocy również w tej akcji z meczu przeciwko Jagiellonii. Jak widzimy, w polu karnym znajdowały się całkiem liczne zasoby ludzkie Cracovii, ale po dośrodkowaniu z lewego skrzydła nagle okazało się, że na przeciwnej flance mamy dwóch zupełnie niekrytych rywali.
Problem 3: ochrona środka pola. Tym razem kandydatów do pilnowania skrzydłowego przeciwnika aż nadto (choć wszyscy spóźnieni). Za Madejem wraca dwójka zawodników Cracovii (na czerwono), jego pozycję stara się też kontrolować jeden z obrońców (zielone kółko).
Po chwili wszyscy zmieniają obiekt zainteresowania, bo Madej – niespodzianka – decyduje się na dośrodkowanie. Piłka trafia do Roberta Jeża, którego strzału nie ma komu zablokować.
Przez brak odpowiedniej asekuracji środka pola krakowianie stracili bramkę z Legią:
Podobny schemat straty gola widzieliśmy w spotkaniu z Jagiellonią, tam z kolei Gajos przyjęciem podania minął dwóch pomocników i to zachowanie oczyściło mu pole do strzału z dystansu. Inna rzecz, że żaden z trójki obrońców nie zdecydował się do niego doskoczyć – zrobił to dopiero w ostatniej chwili Rymaniak, ale jego próbę bloku najłagodniej można określić słowami „od niechcenia”.
Brak kontroli środka pola mogliśmy zauważyć również w meczu przeciwko Lechowi – nieatakowany Pawłowski spokojnie uderzył, podczas gdy cała zgraja piłkarzy Cracovii postanowiła pokryć Lovrencsicsa.
Problem 4: wrażliwość na prostopadłe podania. Przy stosunkowo szeroko grającej linii obrony skuteczną bronią mogą okazać się piłki grane między dwóch defensorów. W akcji poniżej Lovrencsics dostaje właśnie takie podanie i nieatakowany oddaje strzał. Tutaj nałożyły się też dwa inne problemy: po prawej stronie wbiegał w pole karne inny lechita, którego kryło aż dwóch piłkarzy (zielone kółko), przez co żaden nie był przy Lovrencsicsu. Zagadką pozostaje również aktualne zajęcie dwójki pomocników widocznych w niebieskim kółku.
W poprzedniej akcji Lech gola nie strzelił, ale udało mu się to w podobnej sytuacji. Z wielometrowego prostopadłego podania skorzystał Hamalainen, a trójka defensorów Cracovii znowu ustawiła się zbyt szeroko i mimo, że miała do pokrycia tylko jednego lechitę, nie dała rady go zatrzymać. W tym wypadku szczególnie zawodnik w niebieskim kółku mógł znaleźć się nieco bliżej środkowego z obrońców.
Kilka słów na koniec. Trzeba sobie jasno powiedzieć, że gros bramek Cracovia straciła przez indywidualne błędy, a jeszcze więcej razy po niefortunnych zagraniach (lub ich braku) doszło do groźnych sytuacji dla rywala, które nie zakończyły się golem. Obrońcy krakowskiego zespołu wielokrotnie zachowywali się dziwnie. A to ktoś pobiegł w zupełnie innym kierunku, niż powinien, a to przy wyprowadzaniu piłki podał do rywala, a to zamiast doskoczyć do rywala postanowił cofać się, „ciągnąć” za sobą całą linię i pozwalając przeciwnikowi na oddanie strzału. Na porządku dziennym było odpuszczanie krycia przy rzutach rożnych, zaś Fedor Černych z Łęcznej pewnie do dziś zastanawia się, jakim cudem wykorzystał dośrodkowanie, przy którym Cracovia miała w polu karnym przewagę 6-2.
Obok wcześniej wymienionych ogromnym problemem obrońców krakowian jest brak decyzyjności w kluczowych momentach. Trudno zliczyć sytuacje, których mogli uniknąć, gdyby wystartowali do rywala, zamiast przyglądać się, jak ten przygotowuje się do uderzenia. Często wyglądało to tak, jak gdyby defensorzy myśleli o tym, żeby za wszelką cenę utrzymać pozycję, w ogóle nie biorąc pod uwagę sytuacji boiskowej. Trudno im się zresztą specjalnie dziwić – m.in. opisane wyżej akcje pokazują, że w zespole szwankuje wymienność pozycji i asekuracja.
Patrząc na postawę Cracovii w obecnym sezonie nie można nie zadać sobie pytania o sensowność forsowanego systemu. Fakty są takie, że Robert Podoliński nie dysponuje trójką środkowych obrońców na poziomie Ekstraklasy. Więcej nawet – wydaje się, że na dziś nie ma w kadrze ani jednego zawodnika, który zagwarantowałby mu na tej pozycji spokój. Generalnie o większości gromadki można powiedzieć: szału nie ma. Jeśli zatem nie posiada się dwóch przynajmniej solidnych środkowych, to w jakich kategoriach należy rozpatrywać decyzję o wystawianiu ich aż trzech – eksperymentu? Sztuki dla sztuki?
Zawsze uważałem, że dobrych trenerów nie poznaje się po tym, jak kapitalną wizją gry i taktyką mogą się pochwalić, ale po tym, że dla dobra zespołu są w stanie z niej zrezygnować. Jeśli jakość posiadanych zawodników jest, delikatnie mówiąc, nie najwyższa, warto się zastanowić, co przyniesie lepszy efekt: próba wdrażania ich w całkiem nowe rozwiązanie, czy może jednak rozpoczęcie budowy od schematów, które doskonale znają, bo się w nich piłkarskiego rzemiosła uczyli?
Najnowsze komentarze