Daleka wyprawa przyniosła wrocławianom pierwsze zwycięstwo na białostockiej ziemi. Wygrana w dobrym stylu na tak trudnym terenie pozwala na coraz śmielsze uznawanie Śląska za głównego faworyta do wygrania w tym sezonie Ekstraklasy.
Nic nowego w ustawieniach

Mecz rozpoczął się od dominacji gości. Przyjezdni starali się grać ostrym pressingiem w środkowej strefie boiska, po czym możliwie szybko po zdobyciu piłki uruchamiać Milę lub któregoś z bocznych pomocników. Bliżej skrzydła grał Ćwielong, otrzymywał sporo piłek, jednak próby złamania akcji lub centr w pole karne nie kończyły się sukcesem. Z drugiej strony mało widoczny był Sobota, jednak dobrze obiegał go Celeban, co zapewniało Śląskowi większą szerokość w grze i pozwalało na ominięcie dość mocnego środka pola Jagiellonii. Piłka tracona przez białostocczan była niemal natychmiast przenoszona w tereny inne niż centrum boiska, dzięki czemu łatwiej było przeprowadzać Śląskowi akcje, z czego brała się optyczna przewaga gości.
z biegiem jednak spotkania gospodarze odzyskiwali nieco panowanie nad sytuacją. Grzyb i Hermes zaczynali grać nieco szerzej, przez co asekuracja na skrzydłach była lepsza. Choć oddali przez to nieco środek boiska (co umożliwiło np. rajd Pietrasiaka w stylu Carvalho), to jednak Śląsk nie rzucił się do szaleńczych ataków i nie zdominował środka. Mało aktywny w rozegraniu był Elsner, Dudek zaś sprawiał wrażenie, że chwilowymi momentami z nadmiarem czasu i miejsca jest zaskoczony i grał swoje, czyli tak, jakby tego czasu i miejsca nie było. Nie zmieniło to więc gry Śląska, nadal szukał prób przedarcia się przy użyciu skrzydeł, jedna udawało się to coraz rzadziej.
Z drugiej strony Jagiellonia bądź próbowała uruchomić Kupisza, bądź znaleźć długim podaniem Frankowskiego. I ile na ten drugi pomysł należy spuścić zasłonę milczenia (głównie piłki górne, Fojut – 188 cm, Frankowski – 172), tak pomocnikowi Jagi kilkukrotnie udawało się zakręcić nieprzekonującym do siebie w sytuacjach 1 vs. 1 Pawelcem. W sytuacji jednak kiedy skrzydłowy mijał obrońcę z Wrocławia, nie miał szansy sfinalizować akcji. W okolicach pola karnego było osamotniony, zaś jak wrzutka na jedynego w szesnastce Frankowskiego musiała się skończyć, pokazuje nawias w drugim zdaniu tego akapitu). Jagiellonia mogła jeszcze liczyć na indywidualne szarże Cetkovicia, ale wszystko rozbijało o identyczny problem: wbrew temu co mówi Kuba Błaszczykowski, samemu się meczu nie wygra.
Odpowiednik Cetkovicia – Mila – grał podobnie do niego, ale w sytuacji kiedy nie miał już możliwości przesunięcia się z piłką do przodu, mógł liczyć na nabiegającego partnera, dzięki czemu Śląskowi udało się tworzyć niezłe sytuacje. Marnowali je jednak Ćwielong i Diaz. Ci jednak mają dramatyczne problemy ze skutecznością. Wrocławianie szukali więc możliwie dużej liczby stałych fragmentów gry. Spora liczba rzutów wolnych wywalczona w okolicach 30-40 metra od bramki, jak i rzutów rożnych (po rykoszetach od strzałów z dystansu), miała pozwolić na wykorzystanie warunków fizycznych Celebana, Fojuta, Elsnera czy Każmierczaka. Symptomatyczne było to, że w Diaz dobiegając do piłki, z której można było jeszcze spróbować wrzutki, zdecydował się na pozwolenie jej na wyjście na rzut rożny. Jak pokazał czas, taktyka ta się opłaciła, choć zagranie Fojuta było dość przypadkowe, tradycyjnie na dobitkę czekał Celeban, choć nogi tym razem dostawiać nie musiał.
Michniewicz szukał zmian już po przerwie, jednak nie decydował się na roszady taktyczne, a bardziej na personalne. I Arłukowicz i Pejović grali dokładnie tak samo, jak ich poprzednicy, co najwyżej ten pierwszy, wprowadzony za Hermesa, szukał wariantów bardziej przebojowych. Także i Pawłowski, który zmienił Seratlicia, grał w tym samym miejscu, próbując strącać dalsze piłki. Jak na złość dla niego, rywalem w walce o te zagrania był już najlepiej grający w lidze Kaźmierczak. Także i to była zmiana nietaktyczna. rosły pomocnik Śląska zmienił innego defensywnego pomocnika – Elsnera, chwilę zaś wcześniej w tradycyjnej wrocławskiej zmianie, także niewprowadzającej niczego nowego do taktyki, Voskamp wszedł za Diaza. Nawet środkowy obrońca Wasiluk, który zmienił skrzydłowego Sobotę, trzymał się pozycji przeciwnika, co z uwagi na brak dynamiki byłego gracza Cracovii, wywoływało jedynie efekt komiczny.
Gol dla Śląska na dobrą sprawę wiele nie zmienił. Mimo, że Jagiellonia przeszła na papierze na 4-4-2, gra pozostała praktycznie taka sama. Taktyka Jagiellonii, oparta na sprycie Frankowskiego i rajdach Kupisza, zawiodła. Do tego pierwszego czynnika były potrzebne błędy stoperów z Wrocławia, a tych zabrakło. Do drugiego, choć skrzydłowy Jagi nie zawodził, choć odrobina wsparcia ze strony partnerów. Śląsk zaś atakował mozolnie, cały czas w tym samym stylu, szukając okazji do prostopadłego podania, ewentualnie wrzutki w pole karne. Kiedy to nie pomaga, zawsze z pomocą idzie jakiś stały fragment gry. Na pewno w pozycji wrocławian w tabeli jest trochę szczęścia, ale sprzyjało ono lepszym. Spryt w polu karnym przy zamieszaniach to też element piłki nożnej, a zawodnicy Śląska są w tym elemencie niezrównani.
Najnowsze komentarze