Poniedziałkowe spotkanie w Białymstoku było bardzo istotne dla Lecha Poznań, bo zwycięstwo pozwalało poznaniakom doskoczyć na dwa punkty do Legii, która zaledwie zremisowała z Piastem. Kolejorz plan wypełnił, choć z przebiegu gry nie zasłużył na zwycięstwo. Lepsza, szczególnie w drugiej części spotkania była Jagiellonia, która całą drugą połowę dążyła do zdobycia gola. Białostoczanie również mieli o co grać, ponieważ wygrana w tym meczu sprawiała, że Jagiellonia traciłaby jeden punkt do trzeciego miejsca, dającego prawo gry w eliminacjach Ligi Europy. Styl gry Jagi daje jednak nadzieję kibicom na zajęcie tego miejsca na koniec sezonu.
Lech – o mistrza z kontry
Kolejorz zagrał w tym spotkaniu z kontrataku. W środku pola Trałkę zastąpił Szymon Drewniak, który grał agresywnie, doskakiwał do środkowych pomocników, kiedy ci przyjmowali piłkę w środkowej strefie boiska, utrudniając im rozegranie. Podobnie grał Murawski, który jednak więcej miał zadań ofensywnych, częściej brał odpowiedzialność rozegrania na siebie, to on decydował o tempie rozgrywania ataku. Agresywna gra środkowych pomocników i stosowany przez cały zespół wysoki pressing pozwalały na przechwytywanie piłki w centralnym fragmencie boiska i wyprowadzanie szybkich kontrataków. Częste straty w pierwszej części spotkania zawodników z Białegostoku także pozwalały na wyprowadzanie Lechowi szybkich kontr. Te prowadzone były najczęściej prawą stroną, na której grał dynamiczny, dysponujący dobrym dryblingiem Lovrencsisc oraz bardzo często podłączający do ataków Ceesay (zmuszał Kupisza do zwracania większej uwagi na grę w defensywie), który z kolei dobrze dośrodkowywał w pole karne. Ceesay właściwie w każdym ataku prawą stroną przebywał w okolicach pola karnego Jagiellonii. Szybkie ataki wspomagał również Hamalainen, absorbując uwagę defensywnych pomocników Jagiellonii. Warto zauważyć, że jedyna bramka w tym spotkaniu padła właśnie po stracie Jagiellonii w bocznej strefie (fatalny błąd Norambueny) i szybkim ataku Lovrencsisca prawą stroną. Przewagę w ofensywie starał się stwarzać także Kamiński, wprowadzający piłkę na skrzydło i wbiegający w okolice pola karnego.
Bardzo dobrze w zespole z Poznania wyglądał organizacja gry po stracie piłki, szczególnie widoczne to było w drugiej połowie, kiedy Lech rzadko decydował się na ataki, a w przypadku straty przy wyprowadzaniu kontrataku, które Lech organizował małą liczbą zawodników, skupiając się na obronie wyniku, wszyscy zawodnicy błyskawicznie wracali za linię piłki, uniemożliwiając skonstruowanie Jagiellonii akcji, która mogłaby zaskoczyć gości.
Często Lech Poznań zamiast wyprowadzać kontrataki większą ilością graczy, decydował się na zagrywanie długich piłek, czy to w boczne sektory boiska, do schodzącego tam Ślusarskiego, czy za linię obrony. Nie przynosiły one rezultatu ze względu na zdecydowaną postawę dwóch środkowych obrońców żółto – czerwonych, Pazdana i Dźwigały. O ile w pierwszej połowie był to jeden z pomysłów na atakowanie, o tyle w drugiej części meczu zagrywanie długich piłek pozwalało jedynie na chwilowe oddalenie gry od własnego pola karnego.
Mimo tego, że Jagiellonia nie dysponuje wieloma wysokimi zawodnikami, Lech Poznań przy stałych fragmentach gry bronił w polu karnym całym swoim zespołem, nie pozostawiając na środkowej linii żadnego zawodnika. Stosowali krycie zarówno strefowe (w okolicy piątego metra), jak i indywidualne wobec zawodników wbiegających z szesnastego metra.
Z minuty na minutę Lech cofał się co raz bardziej we własne pole karne. Jagiellonia atakowała częściej, a Kolejorz, grając pod presją gubił się bardzo często, nie umiejąc wymienić kilku podań, by uwolnić się od pressingu popularnych „pszczółek”. Białostoczanie oddawali dużo strzałów, brakowało zdecydowania obrońców, by doskoczyć do uderzającego zawodnika, ale także dośrodkowania Jagiellonii zbyt często lądowały w polu karnym wicelidera Ekstraklasy. Dobrze w Lechu wyglądała natomiast współpraca formacji, grających blisko siebie, bardzo dobrze przesuwających, nie dających do pewnego momentu zbyt wiele miejsca Jagiellonii, która przez jakiś czas nie miała pomysłu na rozerwanie tego ustawienia. Z czasem jednak zaczęło tego brakować i Lech jedynie nieskuteczności Jagiellonii zawdzięcza zdobycie na trudnym terenie tak cennych trzech punktów.
Jagiellonia – znów niedosyt
W ilu to już meczach w tym sezonie Jagiellonii czegoś zabrakło, by wygrać? Ilość remisów najlepiej obrazuje brak „tego czegoś”, co mogłoby spowodować, że piłkarze z Podlasia mieliby w tym sezonie znacznie więcej punktów. Podobnie było w meczu z Lechem.
W środku pola zagrał Grzyb z młodym Gajosem. Ten drugi, podobnie jak Murawski w Lechu bardziej odpowiadał za rozgrywanie, choć nie wywiązywał się z tego zadania dobrze. Przez całe spotkanie, w Jagiellonii bardzo widoczny był brak typowej „10”, zawodnika łączącego linię obrony i ataku, będącego mózgiem zespołu. W niektórych meczach z roli tej nieźle wywiązywał się Frankowski, w poniedziałek natomiast mimo aktywności, wielu zejść do boku, pokazywania się do gry, nie uczynił z tego większego pożytku dla drużyny. Grzyb także nigdy nie był takim typem zawodnika. Wolał rozbijać ataki Lecha, faulować, walczyć, niż rozgrywać. Przez większość spotkania grał do tyłu, albo do bocznych obrońców, będących jeszcze w strefie obrony. Przez to także Jagiellonia nie mogła poradzić sobie z pressingiem Lecha. Nieco zmieniło się to z czasem, kiedy Lech bardzo się cofnął i nie stosował już wysokiego pressingu.
Na prawej obronie Tomasz Hajto postawił na Ukaha. Jak pisałem już w jednym z tekstów o Quintanie, przy schodzącym do środka Hiszpanie, na boku obrony potrzeba grającego ofensywnie zawodnika, tymczasem takim nigdy nie będzie zawodnik całe życie grający na pozycji stopera. Ukah, co prawda, starał się włączać do akcji ofensywnych, ale nie wynikało z tego wiele, nie był w stanie przyspieszyć gry, czy nawet dobrze dośrodkować. Niecelnie podawał, nie ryzykował dryblingów. Kilkukrotnie po prostu brakowało Quintanie wsparcia na prawym skrzydle.
Lewym defensorem Jagi był jak zwykle Norambuena. Od początku widać było, że ma jedno zadanie – wyłączyć z gry Lovrencsisca. Właściwie można powiedzieć, że trener Hajto wobec skrzydłowego z Węgier zastosował krycie indywidualne, nakazując Alexisowi wysokie wychodzenie za każdym razem do Lovrencsisca, utrudnianie mu przyjęcia i blokowanie dośrodkowań. Prawego obrońcę wspierać musiał Kupisz, którego zaangażowanie w defensywie było tym większe, że bardzo ofensywnie grał Ceesay. Z kolei Alexis bardzo rzadko włączał się w akcje ofensywne. Na prawe skrzydło schodził Frankowski, był tam szybki Kupisz, a Norambuena miał wyłącznie utrudnić grę Lovrencsiscowi. Zostałby z tego zadania rozliczony pozytywnie, gdyby nie ten jedyny błąd, po którym piłkę przejął Węgier i zdobył gola.
Jagiellonia stosowała pressing średni przez większość spotkania, natomiast przy stracie w okolicach pola karnego rywala (głównie przy autach dla Lecha), zakładała pressing wysoki, utrudniając Kolejorzowi rozegrania akcji. Nawet jeśli udało się odebrać piłkę, to zawodnik, który ją wywalczył nie miał możliwości podania do dobrze wychodzącego na pozycję zawodnika, brakowało ruchu bez piłki. Gracz, który ją odebrał był zmuszony do prowadzenia futbolówki, co przy doskoku rywala narażało Jagiellonię na stratę piłki i kolejny kontratak Lecha. Wolno Jagiellonia wychodziła także do kontr, po przejęciu w strefie obrony pierwsze podanie wykonywane było do boku, albo do tyłu. Przy wyniku 0:1 i konieczności rozgrywania ataku pozycyjnego, białostoczanie czynili to zbyt małą ilością graczy (aż sześciu zostawało pod linia piłki, kiedy w jej posiadaniu był środkowy pomocnik), co zmieniło się dopiero po wejściu zawodników Bardziej ofensywnych, Kima, Smolarka i Kowalskiego.
Na uwagę zasługuje sposób, w jaki Jagiellonia broni się przy stałych fragmentach gry. W polu karnym, siedmiu zawodników stosuje krycie indywidualne, natomiast trzech (Frankowski, Plizga i Quintana) przebywają na linii środkowej boiska, gdzie tworzy się sytuacja 3×3, bardzo korzystna w przypadku wybicia piłki przez obrońców, czy łapiącego piłkę i wznawiającego grę bramkarza.
Z minuty na minutę intensywność i tempo ataków podopiecznych Tomasza Hajty wzrastały. Szczególnie aktywny w ofensywie był Plizga, który raz niepokoił Henriqueza, a za chwilę już uczestniczył w pojedynku 1×1 z Ceesayem. Groźnie też uderzał na bramkę. W końcówce Jagiellonia przeprowadziła wiele akcji oskrzydlających, Kupisz wspierany był przez Norambuenę, który nie musiał już pilnować Lovrencsisca, a po drugiej stronie często dryblował i dośrodkowywał Quintana. Po raz kolejny brakowało w polu karnym zawodnika wysokiego, dobrze grającego głową, bo sytuacji strzeleckich, które wymagały wykończenia ich celnym strzałem głową Jagiellonia miała bardzo wiele i powinna ten mecz przynajmniej zremisować.
Grając jednak tak, jak w drugiej połowie z Lechem, Jagiellonia w dalszej części sezonu będzie jeszcze mogła namieszać w czołówce tabeli Ekstraklasy i wcale nie jest wykluczone, że zajmie trzecie, czy czwarte miejsce, dające być może prawo gry w europejskich pucharach.
Najnowsze komentarze