Przed tym meczem można było sądzić, że źle się dzieje w Górniku i Jagiellonii. Po spotkaniu trzeba jednak stwierdzić, że zabrską jedenastkę stać jednak na momenty przyzwoitej gry. Białostoczanie zaś podtrzymali fatalną passę wyjazdową, niespecjalnie przeszkadzając Górnikom w odniesieniu końcowego sukcesu.
Obie jedenastki awizowano jako najpopularniejsze nad Wisłą obecnie 4-2-3-1. Górnika jednak chyba rozsądniej było rozpisać na 4-5-1. Kwiek grał jak na ofensywnego pomocnika dość głęboko, często starając się znajdować za linią piłki. Przeciwnie jego domniemany vis-a-vis Cetković, który na futbolówkę głównie czekał, czego efektem było to, że nie zanotował z nią zbyt wiele kontaktów. W obu ekipach bardziej aktywne było lewe skrzydło, w początkowej fazie spotkania były to jedyne sektory boiska, gdzie coś się działo. Jedynym pomysłem Jagi było schowanie się za podwójną gardą i próby uruchomienia Kupisza, zaś Górnicy stawiali na indywidualne szarże Nakoulmy.
Właśnie w tym mamy przyczynę, dla której pierwsze dwadzieścia minut meczu było bezmyślną kopaniną, podczas której żadna z ekip nie mogła utrzymać futbolówki dłużej niż przez trzy wymienione podania, po których następowała próba dogrania bądź do lewoskrzydłowch, bądź gdzieś w okolice Milika, Cetkovicia lub Frankowskiego. Jako, że celność i tych podań pozostawała wiele do życzenia, piłka niezbyt często opuszczała środkową strefę boiska. Podstawowa zaś taktyka z grą na lewe skrzydło nie działała, gdyż i Bemben i Norambuena, asekurujący odpowiednio Kupisza i Nakoulmę, nie opuszczali okolic swojego pola karnego i dość dobrze radzili sobie z atakami swoich oponentów.
Nastawioną na kontrę Jagiellonię taki pat urządzał. Górnik jednak musiał walczyć o pełną pulę. W związku z tym Adam Nawałka zmodyfikował lekko ustawienie (patrz pierwsza grafika). Na lewej stronie coraz aktywniej w stronę ataku przesuwał się Magiera, korzystając z małej aktywności Pawłowskiego mógł sobie pozwolić na ofensywne szarże, wspierające Nakoulmę. Ten jednak znajdował sobie miejsce coraz bliżej środka i ataku, przez co sporymi momentami Górnik grał dwójką napastników. Do asekuracji Burkińczyka schodził pilnujący go na flance Norambuena, przez co Magiera, biegający na całym skrzydle, miał więcej miejsca na własną grę. Choć wykonanie pozostawiało sporo do życzenia (kilka zagrań precyzyjnych, ale i kilka wrzutek Panu Bogu w okno), był to fragment boiska, na którym działo się najwięcej konstruktywnego.
Początek drugiej połowy wiele nie zmienił. Nadal Nakoulma grał blisko ataku, co jakiś tylko czas on (lub Milik) schodzili na skrzydło, by odciążyć nabiegającego Magierę. Jako, że gra Jagi nadal była dramatycznie chaotyczna, Michniewicz zaczął szukać zmian. Nieistniejącego na boisku Cetkovicia zastąpił Makuszewski. Problem białostoczan leżał jednak na skrzydłach. O ile Grzyb i Hermes bezbłędnie powstrzymywali wszelkie akcje Górnika w środku (do Marciniaka i Mączyńskiego pod tym kątem też trudno mieć zarzuty), tak na flankach Górnik rządził niepodzielnie. Zastąpienie bezproduktywnego Pawłowskiego Seratliciem pozwoliło na związanie nieco obowiązkami defensywnymi Magiery, zbiegło się to jednakże z gaśnięciem w oczach Kupisza. To wykorzystywał coraz częściej pilnujący go Bemben. Ów zajmował się tym, czym nie mógł już zajmować się były gracz krakowskiej Wisły na drugiej flance. Od tej pory znaczna część ataków Górnika szła prawą stroną (grafika druga).
Jagiellonia przystąpiła do rozpaczliwej obrony większą liczbą zawodników, stawiając raczej na jak największą ilość graczy za linią piłki niż na jakąkolwiek organizację defensywy. Kolejne wrzutki i strzały zatrzymywały się przez to na nogach lub głowach białostoczan. Czesław Michniewicz spóźnił się z poszukiwaniem odciążenia. Kupisz zszedł dopiero po tym, jak kolejne dośrodkowanie Bembna, przy biernej postawie obrony, umożliwiającej dogranie precyzyjnej piłki, zostało wykorzystanie przez „Prezesa” Nakoulmę. Zwycięstwa Górnika dopełniła nieporadność i brak komunikacji w białostockiej defensywie, pozwalające Gołębiewskiemu na wepchnięcie piłki do bramki z odległości kilkunastu centymetrów.
Zabrzanie wygrali dzięki większej aktywności w grze i dostrzeżeniu miejsc, w których rywale najbardziej razili nieporadnością. Jakkolwiek Jagiellonii za całokształt należą się bardzo niskie noty, tak Górnik, mimo również niezbyt dobrego występu, potrafił wykorzystać jej największe słabości. Trudno zrozumieć czemu Michniewicz postawił na chaotyczną defensywę i liczył właściwie tylko na spryt Frankowskiego z przodu. Wprawdzie tak grając w polskiej lidze można wygrywać i to niemało, ale oby bałagan na boisku królował w niej jak najrzadziej.
Najnowsze komentarze