Futbol reprezentacyjny jest nagi – wywiad z Jonathanem Wilsonem

Jonathan Wilson - wywiadWczoraj reklamowaliśmy wywiad z Jonathanem Wilsonem, dzisiaj czas na jego oficjalną odsłonę. Pytania zebraliśmy od wszystkich autorów Taktycznie i choć każdy miał ich kilka, wybraliśmy tylko te najlepsze i najciekawsze. Nie tylko dotyczące taktyki. Jonathan Wilson to autor „Inverting the Pyramid” i „Behind the Curtain”, tytułów, które powinny być pozycjami obowiązkowymi dla fanów futbolu. Pisze on równiez dla The Guardian, FourFourTwo, a ostatnim jego projektem jest kwartalnik o tematyce piłkarskiej The Blizzard. Zapraszamy do lektury obszernego wywiadu. 


Jakie rozwiązanie czy taktyczna innowacja w ostatnim sezonie przypadła ci najbardziej do gustu, którą byś ocenił najwyżej?

Wydaje mi się, że nie jest to tak naprawdę nic nowego, ale wybieram to co oglądaliśmy przez ostatni rok, zwłaszcza w Barcelonie, dzieje się z „dziewiątką”. To jak gra Messi, schodząc głębiej z linii ataku, dołączając do pomocy, stwarza to wiele problemów środkowym obrońcom. Nagle nie mają nikogo do krycia, mają za to piłkarzy, którzy wchodzą spod linii bocznych, prawonożnych z lewej strony, lewonożnych z prawej, w te miejsce, które robi im Messi. To oczywiście działa tylko u najlepszych drużyn, to bardzo trudny sposób gry. Ta „dziewiątka” grająca tak kreatywnie, tak głęboko, tworząca szanse i miejsce swoim ruchem była, moim zdaniem, w ostatnim roku w futbolu klubowym takim najbardziej imponującym rozwiązaniem. W trochę innym wydaniu możemy to obserwować w Manchesterze City, gdzie to Tevez schodzi z ataku, a Silva i Milner albo Johnson wchodzą ze skrzydeł. To jest to rozwiązanie, które przebiło się do futbolu, staje się powszechne, gdy dwa-trzy lata temu było bardzo rzadko spotykane.

Jakie ustawienie z przeszłości ma obecnie największą szansę powrócić do łask z sukcesem?

To czego obecnie doświadczamy jest trochę dziwne. 4-4-2 jest taktycznie bardzo łatwym rozwiązaniem, powszechnym przez to łatwym dla piłkarzy do zrozumienia, ono nie umrze przez następne 30-40 lat, może dłużej. Piłkarze o niższym poziomie wyszkolenia mogą grać 4-4-2 i, do pewnego punktu, mogą wygrywać. Jednak to co teraz obserwujemy, zwłaszcza na najwyższym poziomie, jest prawie powrotem do lat trzydziestych. W innym sensie, ale jeśli chodzi o kształt w tych latach futbol we Włoszech, Hiszpanii czy Argentynie polegał na posiadaniu dwóch obrońców, trzech defensywnych pomocników z których jeden czy drugi cofał się, by stać się stoperem, jeśli była potrzeba. W tym czasie w Anglii grano trójką obrońców, a ten środkowy zawsze był duży i silny, twardo grający, powiedzmy jak John Terry. W Hiszpanii, Włoszech, Argentynie był to zawodnik bardziej kreatywny, nie tylko od przerywania akcji, ale też od dokładnych podań, wyprowadzania ataków z głębi pola. Przed nim grało jeszcze dwóch ofensywnych pomocników oraz trzech napastników i czasami widać jak Barcelona osiąga ten właśnie kształt. Boczni obrońcy, Dani Alves i ktokolwiek kto występuje na lewej, Abidal albo Maxwell, grają bardzo wysoko, prawie jak w pomocy i Busquets, często schodzący głęboko, daje nam obraz właśnie ustawienia 2-3-2-3. Przed nim jest Xavi i Iniesta, Messi trochę niżej z trójki atakujących, którymi są też skrzydłowi. W latach trzydziestych było to bardzo powszechne rozwiązanie. Tym jednak, co pokazuje różnicę na przekroju tak wielu lat, jest pressing. W latach trzydziestych nigdy nie prowadzili pressingu. Teraz Barcelona gra bardzo wysoko, stara się łapać rywali na spalone, szybko odbierać piłkę, a takiego nastawienia osiem dekad temu nie wprowadzano. Jeśli chodzi więc o kształt to jest on podobny, ale styl gry różni się bardzo.

Czy są w twojej opinii formacje, systemy, który nieefektywność jest zbyt oczywista i dziwisz się, że jeszcze ktoś decyduje się tak grać?

Myślę, że to zbyt mocne określenie, ale są aspekty, które mnie wciąż zadziwiają. Dam Ci dwa przykłady. Patrząc na piłkę włoską, której zespoły w ciągu zwłaszcza ostatnich dwóch lat grają bardzo, bardzo wąsko. Obsesyjnie używając ustawienia 4-3-1-2, kompletnie nie wiem dlaczego, ponieważ widać, gdy tylko zagra się przeciwko nim szeroko, odniesie się sukces. Wystarczy spojrzeć na zespoły, które we Włoszech w ostatnim sezonie zagrały ponad miarę swoich umiejętności – Napoli, które używało cofniętych skrzydłowych, mających wiele miejsca, Cesena, grająca 4-3-3 ze skrzydłowymi. Gdy tylko atakowali bokami, osiągali wyniki. Mecz w którym Inter przegrał z Schalke to pokazał. Włosi grali bardzo wąsko, stworzyli wiele miejsca bocznym obrońcom rywali, by ci atakowali. I Schalke, co widaćbyło po meczach z United, wcale nie było rewelacyjnym zespołem, indywidualnie gorszym od Interu, ale ich obsesja nad grą wąsko, kontrolą środka pola, znaczy tyle, że olbrzymie przestrzenie w bocznych sektorach pozostają wolne, rywal je wykorzystuje.

W Argentynie wiele zespołów gra 4-3-1-2 lub 3-4-1-2 i tam widać absolutną obsesję nad „dziesiątką”. Każdy zespół chce mieć takiego piłkarza, wręcz musi go mieć. I powoduje to, że futbol jest bardzo przewidywalny. Doprowadza to do absurdów, takich, że zespół nie może nawet atakować, jeśli piłka nie przejdzie przez typową „dziesiątkę” i on nada kierunek akcji. To także mnie fascynuje u Messiego i Teveza, to są „dziewiątki”, które grają jak „dziesiątki” – pokazuje, że w Europie piłkarza grającego świetnie jako „dziesiątka”, wpasowuje się w model jako fałszywą „dziewiątkę”. W Argentynie tymczasem trzyma się schematycznego traktowania zawodników na tych pozycjach – trzeba mieć „dziesiątkę” i przed nim jeszcze dwóch graczy. To dlatego, patrząc na argentyńskie zespoły w ostatnich trzech latach w Copa Libertadores, osiągnęły ćwierćfinał tylko trzy razy. To absurd, zespoły z Brazylii i Argentyny powinny dominować te rozgrywki. Dlatego też tak dziwi ta obsesja z grą 4-3-1-2 czy 3-4-1-2.

Co najbliższa przyszłość przyniesie kibicom w kwestii taktyki? Na pewno jeszcze się rozwinie, prawda? Czy może 4-2-3-1 jest najlepszą i najpopularniejszą odpowiedzią na możliwe zmiany?

4-2-3-1 jest bardzo popularne na poziomie międzynarodowym. To bardzo prosty system i kiedy nie ma się dużo czasu, jak w przypadku reprezentacji, łatwo go wypracować i nim grać. Jest to ustawienie elastyczne, ma się zawsze czterech atakujących piłkarzy, a niewiele innych systemów na to pozwala. Jednak wydaje mi się, że na poziomie klubowym 4-2-3-1 powoli przechodzi swój czas i wraca 4-3-3, typu tego co prezentuje Barcelona czy Manchester City. To ten styl uważam za obecnie najbardziej rozwinięty taktycznie. Jestem jednak przekonany, że czeka nas dalszy rozwój.

Co mnie bardziej ciekawi jest jednak rosnąca różnica futbolu reprezentacyjnego i klubowego. Ten pierwszy jest bardzo przewidywalny, nudny, taktycznie nieinteresujący, a powodem jest po prostu brak czasu dla selekcjonerów. Futbol obecnie jest bardzo usystematyzowany, polegający na wdrażaniu w piłkarzy instynktów, zapamiętania tego jak się powinni poruszać i grania na pamięć, na jedno spojrzenie na kolegę. Brak tego strasznie spowalnia grę, łatwiej się bronić. Znacznie łatwiej jest zorganizować obronę niż atak. Przez ostatnie dwadzieścia lat futbol klubowy oddala się od międzynarodowego, a to co starają się zrobić selekcjonerzy, zwłaszcza słabszych drużyn, to po prostu uniknięcie wstydliwego wyniku. Myślą sobie: „zbudowanie ataku zajmuje zbyt dużo czasu, organizujmy więc obronę” i koncentrują zespół na ustawianiu jak największej ilości piłkarzy za linią piłki. Nawet Holandia, przecież naród z tak wykształconym instynktem ataku, grała na ostatnich Mistrzostwach Świata z szóstką piłkarzy za linią piłki, cały czas. Północna Korea grała zawsze z ósemką takich piłkarzy.

Nie można winić za to selekcjonerów. Przy tak ograniczonej ilości czasu to zapewne najsensowniejsza rzecz do zrobienia, szczerze mówiąc. Jednak wynikiem tego jest bardzo nudny futbol i to wielki problem piłki nożnej w wydaniu reprezentacyjnym. Ludzie nie są głupi, potrafią rozróżnić dobry mecz od słabego, zwłaszcza oglądając Ligę Mistrzów, Premier League dojdą do wniosku, że futbol reprezentacyjny jest… nagi. Przestaną go oglądać. Te wszystkie miliony wydane na sprowadzenie piłki nożnej do Kataru pójdą w błoto, ponieważ: a) nie osiągną takich wyników na trybunach jak choćby Brazylia, b) nie wiadomo, czy osiągną nawet podobne wyniki oglądalności. Póki co one są tak zaawansowane nawet w porównaniu do futbolu klubowego, ponieważ jest to wielkie wydarzenie, prawda? Wszyscy chcą to oglądać, jakby musieli. Jednak wydaje mi się, że to się wkrótce zmieni, patrząc na to w jakim kierunku idzie futbol w wydaniu reprezentacji narodowych, finansowo ta impreza będzie zupełnie inaczej odbierana do tego co się dzieje obecnie.

Odejdźmy teraz od czystej taktyki i porozmawiajmy chwilę o konkretnych zawodnikach i trenerach. Czy Andre Villas-Boas to człowiek, który będzie w stanie przywrócić karierę Torresa na właściwe tory?

Możliwe, jednak jest on bardzo trudnym przypadkiem do oceny. Jego dotychczasowa kariera jest bardzo krótka, choć w tych sześćdziesięciu kilku meczach spisał się świetnie, zwłaszcza w Porto. Nie mógł wręcz spisać się lepiej, prawda? Stracić tylko kilka punktów w lidze, wygrać puchar w Europie, to fenomenalne wyniki. Znak zapytania przy jego nazwisku, pytanie, na które jeszcze nie byliśmy w stanie dostać odpowiedzi, jest jak poradzi sobie na takim poziomie. Jeśli spojrzymy na zespoły jakie pokonało Porto w Lidze Europy – Villareal był już bardzo zmęczoną drużyną na tym etapie sezonu, wygrali jeszcze ze Spartakiem, nawet Braga w finale wyglądała bardzo słabo. Nie wiemy jak jego Porto spisałoby się z dużo, dużo lepszym rywalem. To wielki test dla niego. A jeśli chodzi o Torresa… Także nad samym Hiszpanem wisi kilka pytań. System Chelsea już od lat Mourinho opierał się na 4-3-3, skład się do tego przyzwyczaił – Drogba uwielbia grać jako samotny napastnik, Lampard lubi grać na lewej stronie trójki pomocników i atakować z głębi pola, Mikel dobrze sobie radzi przed czwórką obrońców… I mamy Torresa. Jasne, on może grać jako środkowy napastnik, ale wtedy co z Drogbą? Decyzja musi być podjęta, na kogo z tej dwójki postawić. Może być tak, że Torres gra 70% meczów, a Drogba resztę, ale czy ten drugi byłby z tego zadowolony? Nie sądzę. I znów, patrzymy tylko na sześćdziesiąt kilka spotkań, ale Villas-Boas lubi grać 4-3-3, to jego system, z napastnikiem i skrzydłowymi schodzącymi do środka. Tylko nie wiem, gdzie w takim wypadku wpasuje Modricia.

Chelsea to zespół bardzo, bardzo trudny do prowadzenia. Nie widać w klubie spójnego planu, filozofii, która by stała za budowaniem drużyny i jeśli Villas-Boas zdoła opanować ten chaos, nadać mu kształt to na pewno może osiągnąć sukces. Jednak wydaje mi się, że w Chelsea niezmiennie trzeba będzie zmagać się z polityką klubu, zdanie menedżerów było zawsze podważane przez ludzi Abramowicza i samego właściciela. Jednak tu też pojawia się pytanie, czy karierę Torresa można jeszcze uratować? Jego słabsza forma nie zaczęła się w momencie, gdy przyszedł do Chelsea, trwało to już prawie rok w Liverpoolu, widzieliśmy to na Mistrzostwach Swiata. Miał tę poważną kontuzję w marcu 2010 roku i jakby nigdy się po niej nie podniósł. Rozmawiając z ludźmi z Liverpoolu, wskazywali oni na jego wyniki badań, testy szybkościowe na krótkich i długich dystansach, które były takie same jak przed kontuzją. Jednak na podstawie meczów możemy stwierdzić, że tak nie jest. Może więc to kwestia pewności siebie? Jeśli tak to oczywiście można to przywrócić, potrzebuje on tylko dwóch-trzech meczów pod rząd, w których będzie strzelał i nagle wszystko wróci. Jednak pytanie pozostanie otwarte, jeśli będzie się na niego stawiać, ale bez rezultatów.

Nie tak dawno z futbolem pożegnał się Claude Makelele, były zawodnik m.in. Realu Madryt i wspomnianej Chelsea. Czy tak zwana “pozycja Makelele” dorobi się w najbliższej przyszłości kogoś, kto swoją piłkarską klasą udźwignie rolę, jaką w swoich klubach pełnił francuski pomocnik?

Zawsze wydawało mi się, że “pozycja Makelele” nie jest do końca trafnym terminem. Wszystko wskazuje na to, że już teraz jesteśmy jakby krok dalej i zawodnicy na tej pozycji, defensywnego pomocnika, muszą doskonale podawać piłkę. Jasne, Makelele także to potrafił, ale raczej na krótkie odległości, prawda? Jednak patrząc na zawodników jak Busquets, czy Xabi Alonso, którzy świetnie odbierają piłkę, czytają grę, pokrywają pole gry, ale także fenomenalnie zagrywają piłkę, na pięć i czterdzieści metrów. Dla nich to bez różnicy. Zawodnika tak ograniczonego jak Makelele w tej kwestii, na najwyższym poziomie nie zobaczymy. Patrzymy też na Mascherano, który obecnie najbardziej przypomina Francuza, ale po przejściu do Barcelony został przestawiony na środek obrony, ponieważ jego podania nie były na odpowiednim poziomie. Zawsze będzie się miało zawodników, którzy grając przed linią obrony będą świetnie odbierać piłkę, jak Nigel de Jong. Jednak na najwyższym poziomie trenerzy będą chcieli zawodników potrafiących więcej, potrafiących rozprowadzać akcję. Lucas z Liverpoolu jest tego świetnym przykładem. Gra głęboko, czyta grę, ale przy piłce jest także bardzo dobry, świetnie podaje.

Pomówmy teraz o potencjale reprezentacji. Mówiłeś, że teraz zespoły, zwłaszcza słabsze, preferują bronienie wyniku, chcą zachować twarz. Czy według ciebie wśród nich są śpiące potęgi, kraje, które piłkarsko mogą się rozwinąć i dorównać najlepszym, także w futbolu klubowym?

Wydaje mi się, że już obserwujemy to w Rosji czy na Ukrainie, gdzie widać rozwój w futbolu klubowym, co jest także wynikiem inwestycji pieniędzy w sport. Jest to także kwestia populacji w krajach. Pewnie za kilkadziesiąt lat kraje z największą populacją będą rządzić w futbolu, także, na przykład, w Chinach. Może to zająć pięćdziesiąt czy sto lat, ale to się stanie. To wręcz niemożliwe by tego uniknąć. Myślę, że zwłaszcza Rosja nie prezentowała takiego poziomu, na jaki ich stać w ciągu ostatnich dwudziestu lat. Powoli bo powoli, ale widać znaki, że i jako kluby, i reprezentacja osiągają oczekiwany poziom. Bardziej fascynuje mnie to jak mniejsze kraje stają się piłkarsko mocne. Przykładowo Chorwacja, kraj o czteroipółmilionowej populacji, regularnie występuje na największych imprezach. Myślę, że Holandia jest nawet lepszym przykładem. Wydaje mi się, że na przestrzeni następnych trzydziestu-pięćdziesięciu następnych lat kraje jak Węgry, Austria i Urugwaj pójdą tą drogą. Wiem, że ci ostatni grali w półfinale Mistrzostw Świata, ale generalnie w ostatnich kilkudziesięciu latach wcale nie imponowali, prawda? Nie twierdzę, że za cztery czy osiem lat wygrają Mistrzostwa Świata, oczywiście.

Fascynujące jest to jak swojego potencjału nie wykorzystuje Afryka. Jedna szósta ludności tego kontynentu jest z Nigerii, a mimo to ich reprezentacja tylko dwa razy wygrała Puchar Narodów Afryki. To szaleństwo. W końcu… Cóż, mówię, że w końcu, ale powinni w końcu za jakiś czas zbudować podstawy administracyjne, zaczną wykorzystywać potencjał jaki mają. Zaczną wygrywać. Jednym z większych mitów futbolowych jest to, że, zwłaszcza po obiecujących wynikach w latach dziewięćdziesiątych zaczęto mówić o państwach z Afryki, które będą osiągać coraz lepsze rezultaty, staną się futbolowymi potęgami. I w zasadzie Ghana spisała się nieźle rok temu, w meczu z USA byli wyśmienici, ale wcześniej, gdyby Serbia dostała zasłużonego karnego w meczu z Australią i strzeliła bramkę, zabrakłoby ich w fazie pucharowej. Poziom futbolu w Afryce jest sporo poniżej oczekiwań i nie jestem przekonany, czy ten rozwój przyspieszy, zwłaszcza patrząc na korupcję trawiącą tamtejsze federacje i piłkę, ale w dłuższym czasie, tak jak w przypadku Chin, może się tak dużo zmienić, że i te kraje dołączą do najlepszych.

Byłeś w Polsce kilka miesięcy temu, nagrywałeś podcast dla The Guardian o postępach prac na EURO 2012. Byłeś czymś zaskoczony, coś cie zdziwiło w kwestii przygotowań do tej imprezy?

Nic takiego w zasadzie mnie nie zaskoczyło. Stadiony, które zobaczyłem wyglądają wspaniale i na pewno będą gotowe, mimo tego, że ostatnio słyszymy o opóźnieniach. Trochę jestem zdziwiony, że Wrocław dostał organizację, a nie Kraków, ale to pewnie sprawa wewnętrznej polityki.

Wydaje mi się, że problem na EURO 2012 będzie nie z Polską, ale z Ukrainą. Rozkład miast w Polsce pozwala na łatwiejsze podróżowanie, przykładowo z Warszawy w sześć godzin dotrzesz do każdego miasta, prawda? Kolej jest średnia, ale jest, te połączenia istnieją, w przeciwieństwie do Afryki czy Południowej Ameryki. Polska da sobie radę bez dwóch zdań, ale boję się o Ukrainę. Choćby w sensie akomodacji kibiców Polska jest daleko przed Ukrainą i to jest największy ich problem. Byłem w Doniecku na otwarciu stadionu, który jest fantastyczny, mieści on coś około pięćdziesięciu tysięcy ludzi, a tymczasem w mieście jest sześć tysięcy miejsc hotelowych. Gdzie kibice będą nocować w trakcie EURO?

A co z rasizmem w Polsce? Pewnie rozmawiałeś z wieloma osobami o tym problemie, nie sądzisz, że jest to problem wyolbrzymiony, porównując go choćby z krajami znacznie bardziej piłkarsko rozwiniętymi niż Polska?

Bardzo możliwe. Rasizm to jedna z tych spraw, której powagę bardzo trudno określić, potrzebujesz zaledwie kilku idiotów by całość wypadła bardzo, bardzo źle. Tak jak w wypadku Roberto Carlosa, gdy rzucono w niego banana. Podobnie było nie tak dawno na Emirates, gdzie grała Brazylia. Banan został rzucony w Neymara, a okazało się, że to żart niemieckiego studenta, nie miało to ani podtekstu rasistowskiego, ani nie wyszło to od Anglików. Jednak przez czterdzieści osiem godzin mówili wszyscy: „O nie, to znów do nas wraca”. Było mnóstwo wstydu.

Kilka lat temu podróżowałem i pisałem o futbolu w Polsce, ale też Rosji, Ukrainie, na Węgrzech. Chyba osiem lat temu, pisałem o przeżyciach piłkarzy z Afryki w tej części Europy, czy odczuwają na sobie rasizm. Nie pamiętam nazwisk dwóch piłkarzy, pamiętam, że grali wtedy w Katowicach, jeden był z Nigru, drugi był z Kamerunu, chyba nawet miał żonę Polkę.

Moussa Yahaya?

Tak, jeden z nich to był on. Ich przeżycia związane z futbolem w Polsce jako czarnoskórych piłkarzy były w żaden sposób nie związane z rasizmem. Także to jedna z tych sytuacji, gdy wymaga się od władz futbolowych, by nie kryli tego problemu, pokazywali co się dzieje. Monitoring na wszystkich nowych stadionach jest niezwykle dokładny. Jeśli jest wywieszona jakaś flaga, rzucony banan czy choćby dochodzą rasistowskie okrzyki to odpowiednie służby są w stanie te osoby zidentyfikować bardzo szybko. Jak długo będzie wola ze strony władz futbolowych i policji, by te zachowania ukrócić, wyrzucić je ze stadionu, tak długo nie będzie problemu. Wydaje mi się, że zwłaszcza na Ukrainie ten problem jest bardziej widoczny, patrząc na to jak działa i rozwija się tamtejsza skrajna prawica. Trudno jednak dokładnie sytuację ocenić, przez to o czym mówiłem na początku.

Skąd się wzięło twoje zainteresowanie futbolem ze wschodniej Europy?

Gdy miałem siedem lat, razem z rodzicami wyjechaliśmy do Słowenii, to była moja pierwsza wyprawa poza granice kraju. I Słowenia to był wspaniały, piękny kraj, także bardzo tani. Potem wróciłem jeszcze cztery razy zanim wybuchła wojna. Od młodego wieku byłem świadom, że jest to inne miejsce, gdzie różne rzeczy robią inaczej, ludzie mają inny stosunek do różnych spraw, gdzie system jest inny. To było takie instynktowne zainteresowanie najpierw Jugosławią, które potem przeniosło się na całą wschodnią Europę. Gdy w listopadzie 1992 roku pojechałem na wymianę do Rosji, był to fascynujący czas zmian wtedy, Jelcyn dopiero przejął władzę i sporo się działo, obserwowało to jak zmienia się podejście ludzi, ale i cały kraj.

Zresztą moja pierwsza praca w dziennikarstwie, którą dostałem bodajże w 2000 roku na portalu one football.com poświęconemu globalnemu futbolowi. Byłem tam najmłodszy, bez historii, jakiejkolwiek władzy i wszystkie ligi były pozajmowane. Wszyscy starali się zajmować każdym zakątkiem świata, ale Anglia była obsadzona, Włochy, Hiszpania też, Niemcy i z racji tego, że nikt nie zajmował się wschodnią Europą to stało się to moją pracą. Rozwinąłem swoją wiedzę, zdobyłem wiele kontaktów, także zacząłem podróżować tam, by oglądać mecze, pogłębiać zainteresowanie tamtym regionem.

Gdy po dwóch latach mój portal splajtował, szukałem miejsc, gdzie będę mógł sprzedawać swoje artykuły i to te informacje, kontakty, które miałem ze wschodniej Europy stały się decydujące. Stawało się to coraz łatwiejsze, zwłaszcza, gdy Anglia grała przeciwko tamtejszym reprezentacjom, albo zespoły spotykały się na poziomie klubowym, byłem osobą do której zgłaszano się po materiał. Po części jest to więc zainteresowanie, które wyszło z dzieciństwa, a po części z powodów ekonomicznych.

Porozmawiajmy chwilę o The Blizzard (piłkarski kwartalnik, zrzeszający najlepszych dziennikarzy z Anglii i świata – przyp. red.), twoim ostatnim projekcie. Czy już odważysz się powiedzieć, że udało się odnieść sukces, czy może chcesz poczekać rok na efekty i wtedy wyrazić swoje zdanie?

Zaczęło się naprawdę wspaniale, jesteśmy bardzo zadowoleni z tego na jakim jesteśmy poziomie. Gdyby jednak liczba osób ściągających, kupujących papierowe wydanie zatrzymało się na tym poziomie, pewnie nie moglibyśmy w przyszłości powiedzieć o sukcesie. Jak spojrzymy na liczbę osób, które zdołaliśmy teraz zainteresować, przez tak krótki czas to jesteśmy na bardzo dobrej pozycji, by za rok stwierdzić, że osiągnęliśmy sukces. Pierwsze wydanie rozeszło się bardzo szybko, na pewno drugie wydamy w większej ilości i ten start można porównać do rozgrywek ligowych. Jak drużyna wygrywa pięć pierwszych spotkań to wcale nie musi zakończyć sezonu na wysokiej pozycji, ale nie ulega wątpliwości, że start jest świetny, prawda?

Czy sukces, pozwól mi tak to nazwać, The Blizzard byłby możliwy bez takiego wsparcia i użycia blogosfery futbolowej, Twittera i Facebooka?

Nie, bylibyśmy bez szans bez tego ogromnego wsparcia, tych mediów. Zwłaszcza Twitter daje takim projektom szansę. Zresztą w 1997 ruszył kwartalnik o nazwie ‘Perfect Pitch’, Simon Kuper go współtworzył i był bardzo, bardzo dobry. Mieli jednak dwa problemy ekonomiczne. Ciężko im było przebić się z reklamą, gdy teraz mi Twitter daje szansę przebić się do kilkudziesięciu tysięcy osób, także innym autorom nawet do szerszego grona i to już są ludzie zainteresowani futbolem. Dając reklamę do magazynu czy gazety, trafia się na podobne liczby, ale tylko mały procent interesuje się piłką nożną, a już nie mówiąc o takim stopniu, by byli zainteresowani kupnem ‘The Blizzard’. Tymczasem większość osób, które śledzą mnie na Twitterze, już szuka takich tekstów, jakie wydajemy w tym magazynie, to bardzo specyficzna grupa osób, już wyselekcjonowana. Dzięki temu nie tylko marketing jest łatwiejszy, ale także jesteśmy blisko naszych odbiorców. Zaraz po przeczytaniu mogą nam przekazać co im się nie podoba, co możemy zmienić. Wystarczy jeden wpis, by rozwiązać nawet problem z przesyłką, czy jest opóźniona, czy coś się stało. Taki dostęp do osób piszących jest niezwykle ważny.

Drugą przewagą jaką my mamy nad ‘Perfect Pitch’ jest to, że ‘The Blizzard’ nie jest sprzedawany w sklepach. Problem z nimi jest taki, zwłaszcza jeśli chodzi o księgarnie, wielkie sklepy, że oni dyktują ceny, skupują po pewnej od nas, a potem sami dyktują marżę. Gdy z kolei się nie sprzedadzą, my musimy je odkupić. Wszystko kosztuje, także ilość miejsca na półce. Te olbrzymie koszty ograniczamy, poprzez stronę, gdzie można ‘The Blizzard’ zamówić. To kosztuje nieporównywalnie mniej, nie ryzykujemy zwrotów, prawda? To powoduje, że sprzedaż jest łatwiejsza. Jesteśmy za to w niezależnych księgarniach, które kupują powiedzmy karton wydania pierwszego, płacąc ze zniżką, ale nie wraca ten towar do nas.

Masz w najbliższych planach wydanie książki, czy może praca nad tekstami do Guardiana, Sports Illustrated i oczywiście The Blizzard zabiera ci zbyt wiele czasu?

Właśnie kończę książkę o Brianie Clough, która powinna wyjść w październiku, jego biografię. W przyszłym roku, także na jesień, planuję wydanie książki o bramkarzach i potem zobaczymy. Mam kilka pomysłów, czekam na możliwe propozycje i kontrakty.

Czy kiedykolwiek myślałeś o tym, by zostać trenerem? Zapewne twoja wiedza taktyczna, umiejętność oceny umiejętności piłkarzy czy drużyn byłaby pomocna, przynajmniej na starcie.

Nie wiem, nie wiem… Już raz zadano mi to pytanie. Kiedy byłem na uniwersytecie i byłem częścią zespołu, zresztą odnoszącego niemałe sukcesy. Byłem też sekretarzem zespołu, jeśli można tak moją pozycję określić, ale jako gracz miałem wpływ na taktykę, byliśmy w niej bardzo mocni i to był także powód dla którego wygrywaliśmy. Nie byłem tam tylko ja oczywiście, to były dyskusje między zawodnikami, starszymi stażem w zespole, dotyczące tego jak będziemy grać. Większość naszych rywali grała typowe 4-4-2, tak byli wychowani. My graliśmy 3-5-2, ja byłem skrzydłowym i podobnie jak mój odpowiednik z drugiej strony mieliśmy świetną kondycję, końskie zdrowie. Mogliśmy biegać w tę i z powrotem cały dzień. Ściągaliśmy za nami bocznych zawodników rywali, którzy byli nauczeni, że w 4-4-2 muszą się cofać za swoim zawodnikiem, zawsze. Jednak gdy skrzydłowy z 3-5-2 ściąga pod bocznego obrońcę także pomocnika, tworzy się sporo miejsca w środku pola, dominuje się w posiadaniu piłki i ma przewagę w kluczowych strefach. To było klarowne i proste, dzięki temu wygrywaliśmy całą ligę… to działało, taktyka była częścią naszego sukcesu.

Jednak czy potrafiłbym to przełożyć na innych zawodników jako trener? Podejrzewam, że nie, choćby z racji tego, że byłem i jestem bardzo, bardzo przeciętnym piłkarzem i uważam, że trzeba pewien poziom reprezentować, choćby po to, by demonstrować swoim zawodnikom ćwiczenia. Trzeba także mówić językiem piłkarskim, wiedzieć, jak piłkarzy zmotywować, jak do nich przemawiać w różnych chwilach, rozumieć ich, a ludzie, którzy nie grali profesjonalnie, Mourinho czy Klopp, byli związani z futbolem od młodych lat, znają środowisko i jego specyfikę bardzo dobrze. Myślę, że dla mnie, osoby wychodzącej z uniwersytetu, byłoby bardzo trudno znaleźć wspólny język z zawodnikami, zawsze byłaby różnica i czułbym, że nie chodzi nam o to samo, jest różnica w podejściu. Jasne, bardzo chciałbym spróbować, dostać szansę, pracować jako scout albo coś w tym stylu w profesjonalnym klubie, ale bycie trenerem… to raczej nie dla mnie. Poza tym, przyznaję szczerze, kocham pisanie o futbolu, to jest to co lubię robić i chyba, by mi tego brakowało, gdybym zdecydował się na trenowanie piłki nożnej.

Reklama