W ostatniej analizie meczu o Superpuchar pomiędzy Lechem a Legią skupiłem się na organizacji gry defensywnej Kolejorza. Do tego spotkania natomiast podchodziłem z zamiarem dokładniejszego przyjrzenia się ich grze ofensywnej. Chciałem wyłapać charakterystyczne elementy gry, powtarzalne zachowania poszczególnych zawodników, innymi słowy – pomysł Lecha na prowadzenie gry w ataku i tworzenie sytuacji bramkowych.
Odpalam więc spotkanie i oglądam. Pierwsza minuta, łał, Lech ze spokojem i dojrzałością wychodzi spod agresywnego pressingu wymieniając sześć podań z pierwszej piłki. Chwilę później, używając bardzo fajnego manewru z zejściem Pawłowskiego do środka, Lech tworzy sytuację po której zostaje im przyznany rzut wolny w okolicach pola karnego FK Sarajewo.



Myślę sobie; jest nieźle, Lech dominuje. Piłki grane od Kadara do schodzącego głębiej Hamalainena lub Thomalli z jednoczesnym ścięciem do środka Pawłowskiego przynoszą efekty. Poznaniacy bez większych problemów potrafią wymienić kilka podań z pierwszej piłki. Czekam więc na dalszy rozwój wypadków, kolejne akcje i przede wszystkim na bramki Lecha, które w tym momencie wydawały się tylko kwestią czasu. Czekam, czekam… czekam. Z każdą kolejną minutą, nie tylko FK Sarajewo coraz lepiej i śmielej sobie poczyna, ale zaczynam rozumieć, że to co się działo w pierwszych minutach spotkaniach nie wynikało z doskonałego planu taktycznego a było po prostu dziełem przypadku. W tym spotkaniu nie dało się zauważyć jakichkolwiek zależności w grze Kolejorza. Nie było pomysłu na to jak tworzyć i wykańczać akcje. W jaki sposób dostarczać piłkę do napastników? Gdzie i jak tworzyć sobie przewagę? W jaki sposób wykorzystywać poszczególnych zawodników? Nie było nawet pomysłu na to jak wyprowadzać piłkę z własnej połowy. Jednym razem Trałka schodził głęboko do prawej strony, wypychając wyżej Kędziorę. Innym razem nie robił nic i czekał sobie w środku na rozwój wydarzeń. Jeszcze innym razem schodził w rejony gdzie już byli jego koledzy z zespołu i niepotrzebnie dublował pozycje. Aż do 37 minuty musiałem czekać na akcję w której to nie środkowi obrońcy czy skrzydłowi, a duet środkowych pomocników weźmie się za rozgrywanie piłki (notabene, w momencie gdy Sarajewo grało w 10, gdyż za boiskiem opatrywany był jeden z ich zawodników).

Znudzony więc, a przede wszystkim rozczarowany poczynaniami Lecha w ofensywie zacząłem baczniej przyglądać się grze FK Sarajewo. I tak jak z każdą upływającą minutą coraz mniej podobała mi się gra Poznaniaków, tak coraz więcej pozytywów zauważałem w grze ich przeciwników. U nich można było dostrzec pomysł na to spotkanie.




Najnowsze komentarze