Ekstraklasa: Polonia – Lech 1-0

W brzydkim spotkaniu przy Konwiktorskiej piłkarze mistrza Polski przegrali z Polonią prowadzoną przez ich byłego trenera, Jacka Zielińskiego.


Od początku można było zauważyć najbardziej istotną prawidłowość – formacje obu drużyn idealnie się na siebie nakładały. Kriwiec i Murawski układali się idealnie na defensywnych pomocników Polonii. Z kolei Mierzejewski, który miał grać na pozycji ofensywnego pomocnika, operował oczywiście w tej samej strefie, w której grał Djurdjević. To nałożenie się formacji było jedną z przyczyn obrazu całego spotkania, które stało na niewysokim poziomie.

Gra Lecha bez piłki była inteligentna i niezwykle skuteczna. Poznaniacy ustawiali się w 4-1-4-1 w okolicach koła środkowego i zapraszali do rozgrywania gospodarzy. Istotne jest to, że dwójka defensywnych pomocników Polonii uciekała do przodu – w ten sposób Poloniści rozgrywali piłkę między swoimi środkowymi obrońcami (czasem bocznymi, którzy generalnie przyjmowali ofensywne pozycje), ale nie mieli możliwości ataku pozycyjnego, więc szukając rozwiązania posyłali górne piłki do przodu, które niemal zawsze kończyły się stratą. Co prawda, ktoś z dwójki Piątek i Trałka pojawiał się z tyłu po piłkę, ale wymieniano tam jedno czy dwa podania, a następnie ten sam zawodnik uciekał, zostawiając dwóch środkowych obrońców, w sytuacji takiej, jak wyżej opisano.

Dało się również zaobserwować, że Mierzejewski ściągał do boków w poszukiwaniu gry. Czy była to zamierzona gra roli tzw. central winger ciężko stwierdzić, widoczne było natomiast, że nie był śledzony gracz Lecha – niemal wszystkie górne piłki pod adresem napastników Czarnych Koszul kasowali obrońcy Lecha, którzy następnie od razu mogli zagrać do jednego zawodnika, który rozpoczynał akcję (Djurdjević?). To może w pewien sposób tłumaczyć dlaczego Lech sprawiał wrażenie kontrolującego przebieg gry przez praktycznie całą pierwszą połowę. Warto dodać, że ich ruch bez piłki był lepszy niż graczy Polonii – jest to zawsze istotny element gry, staje się on jednak nadrzędny, gdy mamy 1v1 w każdej strefie boiska. Jest to także szczególnie istotne w kontekście tego, że obie drużyny grały dosyć wysoko i wąsko – dało się odnieść wrażenie, że piłkarze nie wykorzystywali całej powierzchni boiska.

W ataku piłkarze Lecha byli ruchliwi – zmieniali się pozycjami, skrzydłowi ścinali do środka, a Ślusarski cofał się i ściągał do boków.

Druga połowa niestety zdominowana została przez chamskie incydenty. Gra była często przerywana, szczególnie do momentu otrzymania przez Smolarka czerwonej kartki. Zauważalne było natomiast, że Polonia jakby zaktywizowała się po tym zdarzeniu – szybciej doskakiwali do graczy Lecha, ale mając jednego zawodnika mniej do dyspozycji zostawiali miejsce.
Zaktywizował się Henriquez, który w pierwszej odsłonie pozostawał z tyłu (pewnie mając wówczas na uwadze wspomniane ruchy Mierzejewskiego), z prawej strony Kikut nadal często podłączał się do akcji ofensywnych.
Bramka padła w następstwie takie ruchu – piłka na prawą stronę Lecha, miejsce dla Polonistów, brak agresji ze strony obrońcy Lecha, wrzutka i gol. Na powtórce widać szybko powracającego Kikuta.
Ponadto warto wspomnieć, że Polonia próbowała także prostopadłych piłek, zarówno płaskich, jak i „za kołnierz”, na które obrońcy gości byli podatni.

Czy zwycięstwo jest zasłużone można się spierać. Polonia dostrzegła słabości i wykorzystała je jednym mocnym ciosem. Lechowi z kolei zabrakło koncentracji i przede wszystkim cierpliwości. Inna sprawa, że Poznaniacy zapłacili za błąd prawego obrońcy – problem gubienia pozycji jest charakterystycznym elementem gry Marcina Kikuta, przy całym szacunku dla jego ofensywnego usposobienia.

Bartosz Gazda
Największe odkrycie scoutingowe Ojca Założyciela. Wypatrzony na swoim malutkim blogu traktującym o taktyce w Serie A, dziś pisze o piłce na krotkapilka.pl i olemagazyn.pl.

Reklama