Czytelnia: Engel. Futbol na tak

Według tego, co napisano na okładce, książka ta opowiada o tym, jak doszło do tego, że dzięki strategicznym decyzjom i osobowości Władysław Jerzy Engel wprowadził naszą kadrę do finałów MŚ 2002. Taka reklama zawiesza poprzeczkę dość wysoko. Rozpisana na 150 stronach baśń, stanowiąca właściwą część dzieła, z całą pewnością jej nie pokonuje.


Motywem przewodnim książki jest to, że był sobie pewnego razu Jerzy Engel. Człowiek wszechstronnie uzdolniony i od każdej strony wybitny, odnoszący same sukcesy, natomiast porażki miały marginalny wpływ na jego osobę i często okazywały się tak naprawdę sukcesami. Kogoś, kto nie nastawił się na pean, treść zwyczajnie drażni. Drażni też i wykonanie. Maciej Polkowski, kilkudziesięcioletni pracownik „Przeglądu Sportowego” (starego i dobrego) redaguje książkę w sposób jakby była ona adresowana albo do ośmiolatków, albo do oszołomów. Z połączenia opowiastek Engela w szczycie formy i Polkowskiego w wyraźnym dołku wyszło coś pomiędzy panegirykiem a bajkami o dzielnych rycerzach. Z przewijającym się w tle wątkiem futbolowym.

Aby dotrzeć do tego, co nam obiecano na okładce, musimy przebrnąć przez Jerzego Engela lata wczesne. Poczytamy więc jak przyszył selekcjoner kadry pojechał z Legią do Chin i przeżył „szok na widok parkingu na 50 tysięcy rowerów! A każdy rower z tablicą rejestracyjną, jak samochód”, że dyrektor jego szkoły nie mógł zrozumieć „po co tylu facetów gania za jedną piłką, zamiast, żeby każdy… kupił sobie swoją”. Poczytamy opinię bliżej nieznanego dżentelmena nazwiskiem Pambos Georgiades, który stwierdzi, że mistrzostwo Cypru zdobyte przez Apollon rok po odejściu Engela to tylko i wyłącznie zasługa Polaka. W podobnym tonie wypowie się Procopis Lazos, podobno „jeden z najbardziej znanych menedżerów Salaminy Larnaka”, który uzna, że czas, który Pan Jerzy spędził w klubie to najlepszy czas w historii.

Po przemęczeniu się przez tych sześćdziesiąt niezwykle słodkich stron, dochodzimy w końcu do dania głównego, czyli pracy Engela na stanowisku selekcjonera. Począwszy od losowania i zachwytów nad japońską nowoczesnością i skomputeryzowaną deską klozetową po pojawiającą się na sam koniec refleksją, że „Ale… nasi piłkarze nie mogą grać takiego futbolu o jakim myślą, że… mogą” (ja też nie rozumiem) zamiast opisu tego, jakimż to cudem ten wspaniały człowiek dokonał tego, że awansowaliśmy na mundial, dostajemy sklecony nieskładnie zbiór anegdotek i opowiastek. Bywają i momenty zabawne, zwykle jednak duet Polkowski – Engel serwuje spłyconą, zaskakująco prymitywną papkę, przez którą chce się jak najszybciej przebrnąć.

Jednym jedynym wyjątkiem, ratującym tę książkę przed kompletną katastrofą, jest opis wyjazdowego meczu z Norwegią. Jak się nagle okazuje – można było szczegółowo opisać przebieg spotkania, wraz z planami taktycznymi, ingerencjami trenera w przebieg spotkania, próby rozpracowania rywala i wychodzenia z patowych sytuacji. Obawiam się jednak, że opisano go tak dokładnie nie z myślą o tym, aby zadowolić bardziej wymagających czytelników, co bardziej pokazać, jakim to taktycznym geniuszem dysponuje były selekcjoner kadry. Zupełnie tak, jakby nie można było pokazać tego na przykładzie żmudnej i codziennej pracy. Ale kto by to wtedy przeczytał.

Książka ta zapewne odzwierciedla trochę to, co się stało na początku ubiegłej dekady. Szał po awansie do MŚ zrobił z Engela niemal boga i tak go w tej książce utrwalono. Po latach bawi podobnie, jak dziś dzieła socrealizmu. Dziesięć lat temu „Futbol na tak” bił rekordy popularności, dziś jest słusznie zapomniany. A szkoda, bo jeden z, mimo wszystko, najlepszych polskich trenerów przełomu wieku zasługiwał na coś więcej niż banalna i przesłodzona opowiastka.

 

Maciej Polkowski / Jerzy Engel
Engel. Futbol na tak
Wydawnictwo Dolnośląskie, 2001
s. 156, oprawa miękka

Andrzej Gomołysek
Z jego frustracji, że nikt w tym kraju nie potrafi napisać kilku merytorycznych zdań o piłce, zrodziła się strona, którą czytasz. Tak długo jak dziennikarzył, nienawidzili go trenerzy i piłkarze, tak długo jak dziennikarzył, nienawidził siebie, że musi zadawać banalne pytania, żeby usłyszeć banalne odpowiedzi. Po przejściu na drugą stronę barykady scoutował dla klubów w połowie krajów Europy. Jeśli przypadkiem miałeś okazję w jakimś pracować, możliwe, że rozpracowywał Ci przeciwnika.

Reklama