– Ta książka traktuje o tym, że możemy – tak my, fani, jak i klubowi włodarze – zmienić i udoskonalić sposób, w jaki myślimy o piłce – pisze Christoph Biermann, autor książki „Piłkarscy hakerzy. O rewolucji w futbolu i sztuce zbierania danych”, która w czerwcu ukazała się w Polsce nakładem Wydawnictwa Sine Qua Non, a patronat medialny nad nią objął nasz portal. Dziś mamy ogromną przyjemność porozmawiać z twórcą tej intrygującej historii.

Nadal wśród kibiców popularny jest pogląd, że statystyki to jedno, a piłka nożna drugie. Dane mogą wiele pokazać, ale i tak w pełni nie oddają rzeczywistości. Co by Pan powiedział osobom, które podpisują się pod takim stwierdzeniem?
W pełni zgadzam się z tym poglądem. Myślę, że nie można pojąć całej zawiłości futbolu czy złożoności występu danego gracza dzięki danym, ale zarysowują one pewne tło, zapewniają większą liczbę informacji i ich interpretacje, a to z kolei może pomóc w obiektywnym spojrzeniu na to, co dzieje się na boisku. To tylko jeden z aspektów, które są ważne – nie tylko do wyrobienia sobie opinii o piłce nożnej, lecz także w zobiektywizowaniu tej rzeczywistości, aby być może zmienić swoje zdanie lub chociaż przemyśleć swoje osądy. Wielu kibiców piłki nie jest zainteresowanych statystykami i uważam, że takie podejście jest całkowicie w porządku. Można cieszyć się piłką nożną na stadionach, albo przed telewizorem bez jakichkolwiek informacji o danych, ponieważ bierze się w tym udział dla emocji i futbolowych zwrotów akcji. Jeśli jednak pracuje się z tym zawodowo, konieczne jest zaakceptowanie, że futbol jest bardzo złożony, a dzięki pracy z danymi można uzyskać szeroką perspektywę.
Główny przekaz płynący z Pana książki jest klarowny – zmiana myślenia stanowi kluczową kwestię w otwarciu się na nowe technologie w futbolu. W Polsce dopiero od niedawna z usług firmy StatsBomb korzysta mistrz kraju, Lech Poznań, zdobywca pucharu, Raków Częstochowa, oraz Warta Poznań czy Wisła Kraków. Wciąż chętniej wydaje się tu pieniądze na nowych, lecz niesprawdzonych piłkarzy, niż na profesjonalną analitykę sportową. Czy według Pana strategia tych klubów może przyczynić się do zmiany trendów?
Nie znam dokładnie sytuacji w Polsce, ale wszędzie tak to działa. Kluby zawsze obserwują to, co inne robią dobrze. Zwykle chodzi tu o wykorzystanie pewnych działów do pracy z piłkarzami i kontraktowania nowych zawodników. Najczęściej zaczyna się od tego, który klub wyjdzie z inicjatywą. Pamiętam, jak w Niemczech w latach 90. jeden zespół zaczął sprowadzać piłkarzy z Ghany i nagle wiele innych zaczęło chętniej spoglądać w stronę tego kraju i całej Afryki. Futbol jest więc nieustannym procesem, w którym każdy kopiuje każdego, próbuje zrozumieć dlaczego inni odnoszą sukces i co można od nich zaczerpnąć. Nie orientuję się za bardzo w polskiej piłce, ale Raków to raczej mały klub, który zakończył sezon wysoko w ligowej tabeli dzięki skromnym nakładom finansowym. Jeśli rzeczywiście dużo pracuje z danymi, to każdy inny klub może powiedzieć „okej, czego możemy się od nich nauczyć?”. Myślę, że właśnie coś takiego może się stać.

Jak zwykło się mówić w zaciszu pokojów zdesperowanych analityków, „kropla drąży skałę”, lecz należy dokładnie wiedzieć co się analizuje. W obecnym świecie dynamicznie zmieniającej się piłki nożnej wartość pojedynczego wskaźnika danego gracza mówi nam niewiele, jeśli nie umieści się jej w odpowiednim kontekście. Wobec tego którą z nowowprowadzonych statystyk uważa Pan za najbardziej „niebezpieczną”, biorąc pod uwagę możliwość jej nadinterpretacji?
Nie jestem pewien czy można powiedzieć, że jakakolwiek jest niebezpieczna.
W moim odczuciu często najbardziej niebezpieczny może być pomysł, by spróbować połączyć różnorakie dane do napisania własnego algorytmu, dzięki któremu wyciąga się wnioski typu „jakość tego zawodnika wynosi 120, a tego tylko 112”.
Prawdopodobnie nieco trudniejsze jest stworzenie statystyki, która zawierałaby wszystkie dane dotyczące występów danego gracza. Uważam nawet, że jest to prawie niemożliwe. Lepiej, jeśli pracuje się ze szczegółowymi danymi i dopiero wtedy stara się dociec, jaka naprawdę jest jakość tego piłkarza. To być może największe zagrożenie, gdy pragnie się wyciągnąć własną statystykę. Myślę również, że sam nie byłbym w stanie tego zrobić. Bardzo łatwo jest popełnić błąd, przez który wylądujesz na pustkowiu.
Wykorzystanie dokładnych statystyk jest bardzo istotne, lecz jak wiemy my oraz czytelnicy książki, poszczególne dane mają swoje ograniczenia. Odkrył to np. jeden z trenerów w Bundeslidze i postanowił wziąć pod uwagę podczas gry w fazie ataku. Kiedy ogląda Pan mecz, subiektywnie, czy pojawiają się myśli typu „przecież powinniśmy zmierzyć wartość tej akcji i zobaczyć czy liczby oddadzą to, co zauważyłem”?
Pewnego dnia chciałbym zobaczyć miernik, który można nazwać „futbolową inteligencją”. Kiedy obserwujesz takich piłkarzy, jak Thomas Mueller, który publicznie nazwał się Raumdeuterem – „interpretatorem przestrzeni”, możesz zauważyć, że wykonuje mądre ruchy w przestrzenie boiska, których inni nie dostrzegają. Max Kruse również jest z tego znany, pomimo że wcale nie jest najszybszym i najbardziej wybieganym zawodnikiem, a na dodatek odznacza się skomplikowaną osobowością. Ale tacy gracze sprawiają, że inni prezentują się po prostu lepiej. To właśnie to, co powinno zostać zmierzone, aby lepiej zrozumieć, co dzieje się na placu gry. Myślę, że jest to dość trudne do określenia. Według mnie Impect ze swoim Packingiem jest blisko „ubrania” tego w liczby, ponieważ bierze również pod uwagę adresatów podania. Bardzo często zawodnicy wbiegają w przestrzeń, by zwolnić miejsce innym. Obstawiam, że niektórzy pracują już nad tym, jak to zmierzyć, ale faktycznie jest to dosyć zawiłe.
Podania prostopadłe, zagrane w odpowiednim tempie są bezcenne, coraz więcej wskaźników określa ich znaczenie, ale tak jak Pan przyznał, bieg bez piłki w poszukiwaniu luk w ustawieniu przeciwników znacznie trudniej zmierzyć. Spośród niemieckich piłkarzy także Ilkay Guendogan jest graczem, który potrafi wypełnić daną przestrzeń zanim rywale w ogóle ogarną go wzrokiem. W rezultacie, rok temu zaliczył sezon życia w Premier League pod względem zdobyczy bramkowej [13 goli]. Czy mogło się tak stać właśnie dzięki „kontroli przestrzeni”, na którą kładzie się duży nacisk w Pańskim kraju? Czy ludzie doceniają tego typu graczy?
Myślę, że koncept kontroli przestrzeni jest tu wciąż na bardzo wczesnym etapie rozwoju. W moim odczuciu prawdopodobnie Liverpool wypracował największą przewagę pod względem sposobów pomiaru takich akcji.
Czy tacy piłkarze jak Guendogan cieszą się społecznym uznaniem? I tak, i nie. Czasem ich „sztuka” jest zbyt trudna do zauważenia, lub też niekoniecznie, ale nie jest na pewno tak oczywista, jak w przypadku tych, którzy biegają po całej długości lewego skrzydła, toczą 50 pojedynków główkowych na mecz w środku pomocy, albo grają „na ścianę” z wysokim graczem, który znajduje się w podobnej liczbie takich sytuacji, a ponadto jest wyborowym strzelcem. Nie powiedziałbym, że jest to sztuka niedostępna dla oczu, ale też nie jest czymś, co samo na ciebie wyskakuje.
Nie tak dawno po przełomowych „golach oczekiwanych” (xG) pojawiły się również „xGPlots”, czyli wzrosty tego samego wskaźnika rozmieszczone chronologicznie na osi czasu. W większym stopniu widać tam kiedy dany zespół tworzył okazje bramkowe i budował (lub nie) swoje „momentum”. Nie można więc powiedzieć, że statystyka nie odzwierciedla dominacji na murawie.
To prawda. Koncept goli oczekiwanych staje się coraz bardziej popularny i to coś, w czym osobiście szukam przykładów. Stopniowo staje się coraz bardziej złożony i ostatnio firma StatsBomb udoskonaliła go na tyle, że jest jeszcze bardziej precyzyjny [wskaźnik bierze już pod uwagę m.in. liczbę przeciwników między strzelcem a bramką oraz kąt uderzenia]. Myślę również, że w tym kontekście liczba strzałów danego zespołu może być nieco myląca, dlatego xGPlots, które oddają w pewnym sensie historię meczu, w rzeczywistości pomagają w zrozumieniu występu danej drużyny.
W wykończeniu akcji spośród wszystkich graczy najczęściej uczestniczą napastnicy, lecz najpierw należy jednak ominąć presję przeciwników. Wspomniał Pan wcześniej o takiej statystyce, jak Packing. Podczas Euro 2016 w niemieckiej telewizji stosowano ten wskaźnik do przedstawienia liczby rywali miniętych podaniem przez danego piłkarza. Wówczas statystyka ta nie została dokładnie zdefiniowana i wielu odbiorców naśmiewało się z niej. Jak według Pana należy wykorzystać te dane, by najpełniej określiły wpływ zawodnika na grę w ataku? Z większym dystansem, czy bardziej szczegółowo?
Tak naprawdę była dobrze sprecyzowana, ale nie została dobrze wytłumaczona, lub potraktowana zbyt powierzchownie, w szczególności przez Mehmeta Scholla. To sprawiło, że sytuacja się skomplikowała. To dość złożona statystyka i potrzeba trochę czasu, by ją zrozumieć, ale ludzie w telewizji nie mogli na to pozwolić. W ten sposób stała się swego rodzaju pośmiewiskiem. Packing jest bardzo pomocnym wskaźnikiem i to nie tylko dla atakujących. Obecnie jest w powszechnym użyciu, lecz niemal całkowicie zniknął z debaty publicznej, ponieważ Impect [niemiecka firma zapewniająca tę statystykę] nie współpracuje z żadnym medium, ale z coraz większą liczbą klubów. Nie jestem pewien czy z którymś z Polski i nie chciałbym zgadywać [na stronie internetowej firmy widnieją flagi państw, z których lig statystyki gromadzi Impect; wśród nich znajdują się rozgrywki z większości krajów Europy Zachodniej, Skandynawii, Ameryki oraz Azji], ale tak, Packing jest bardzo przydatny.

„Futbolowi hakerzy” stanowią owoc wielu Pańskich podróży po różnych krajach i kontynentach. Przenosząc się do Ameryki, brał Pan udział w bostońskiej konferencji Sloan Sports Analytics, gdzie przedstawiciele wielu różnych dyscyplin sportu prezentowali swoje poglądy. Jakie pomysły z koszykówki, futbolu amerykańskiego, a może baseballa zaciekawiły Pana najbardziej? Czy statystyki z innych sportów mogą mieć zastosowanie w futbolu?
Myślę, że to nie jest kwestia używania statystyk z odmiennych dyscyplin. Można jednak uczyć się jak w innych sportach wykorzystuje się dane i statystyki. Szczególnie, jeśli weźmie się pod uwagę rozwój koszykówki, baseballa czy hokeja na lodzie. W Stanach Zjednoczonych otwartość na wszelkiego rodzaju dane jest znacznie większa niż w europejskiej piłce nożnej. Możesz wzorować się na tym, jak założyć dział naukowy i w jaki sposób wpływa on na prowadzenie klubu sportowego. Uważam, że nie powinno być tutaj mowy o zajmowaniu się pojedynczymi statystykami. Być może jest to możliwe, ale według mnie chodzi tu bardziej o angażowanie całej tej materii w działalność zespołu.
Rozwój analityki sportowej dokonuje się na zasadzie nieustannej ewolucji, a kolejne firmy zapewniają swoim klientom dostęp do różnego rodzaju danych. Niegdyś Prozone zostało wchłonięte przez amerykańskie STATS, a FC Barcelona stawia z kolei na coraz większą dostępność do swojej bazy. Czy w najbliższym czasie może pojawić się sytuacja, że jeden „duży gracz” przejmie kilku mniejszych, oferując zarówno „liczby”, jak i wideo? W Polsce taki model jest po części znany dzięki usługom m.in. Wyscout.
To dobre pytanie. W dużej mierze już byliśmy tego świadkami. Obecnie na rynku trwa proces centralizacji i możliwe, że będzie jeszcze bardziej postępował. Istnieje niezliczona ilość małych firm, które próbują wejść na rynek, ale to wszystko jest naprawdę drogie. Jeśli chcesz mieć dane wysokiej jakości, nie możesz działać automatycznie. Impect, na przykład, pracuje z ludźmi na Filipinach. StatsBomb zaś, na tyle, na ile mi wiadomo, posiada swoje zaplecze w Egipcie, ponieważ potrzebuje taniej siły roboczej – w porównaniu do europejskich standardów – do pracy z danymi, by sprawić, aby były lepsze, bardziej pogłębione i sprecyzowane. Trudno jest na tym oszczędzać. Myślę, że faktycznie rynek może ostatecznie skoncentrować się wokół jednej, dwóch czy trzech firm, które działają w tej materii.
Z przymrużeniem oka można stwierdzić, że zasady są po to, żeby je łamać. Większość pionierów analityki piłkarskiej tak właśnie działało – na przekór obowiązującym zwyczajom, według których każdy gość z „liczbami” wydawał się dziwakiem. Co według Pana będzie kolejnym krokiem w przełamywaniu społecznej niechęci do nowinek technologicznych w piłce, czyli kolejną Spielverlagerung (zmianą gry)?
Nie jestem pewien czy następny wielki przełom w ogóle będzie miał miejsce. Wszędzie wokół jest mnóstwo tego typu statystyk i zostały na to przeznaczone ogromne pieniądze. Mam wrażenie, że w niektórych miejscach jest się na etapie raczkowania. Wiele klubów zaś, np. Liverpool, znakomicie sobie z tym radzi, Manchester City pewnie też. Nie tylko dlatego, że mają u siebie bystrych pracowników, ale jak wspomniałem – to u nich część procesu. Myślę, że kolejnym krokiem jest tak naprawdę to, że trenerzy w pełni swobodnie pracują z danymi i rozumieją, podobnie jak dyrektorzy sportowi, że ci goście od liczb są w wystarczającym stopniu zaznajomieni z futbolem i mogą spełniać swoją rolę na wielu polach. Na przykład w analizowaniu gry własnego zespołu, występów przeciwników i w wynajdowaniu nowych zawodników do rekrutacji. Uważam, że kolejna „wielka rzecz” nie będzie wcale bardzo spektakularna, a stanie się raczej to, co zaobserwowaliśmy na przestrzeni lat. To ewolucja, która rozpoczęła się zapewne od prawdziwej rewolucji, lecz teraz wyraźnie przemieniła się w bardziej powolny proces. Przeszła swoją drogę z wielkich lig do mniejszych i z dużych klubów do tych znacznie uboższych.
Rozmawiał Marek Mizerkiewicz
Najnowsze komentarze