To miały być taktyczne szachy, pojedynek dwóch wielkich trenerskich osobistości, Antonie Conte z Chelsea i Jose Mourinho z Manchesteru United. Jako trenerzy obaj to nie tylko pragmatycy, zawsze dostosowujący się do warunków, jakie narzuca przeciwnik, ale też wybitni taktycy zafokusowani na perfekcji w grze obronnej. Ale jak to wyglądało, gdy spotkali się na boisku?
Zwykle jest tak, że gdy bramka pada już w pierwszych sekundach to plany szkoleniowca drużyny, która ją straciła można podrzeć na kawałki. Co prawda bramka Pedro ustawiła Chelsea w korzystnej sytuacji, ale Mourinho i „Czerwone Diabły” miały cały mecz do odrobienia strat. Poza tym murowanie bramki już od drugiej minuty to nie najlepsza strategia przeciwko przeciwnikowi tego rozmiaru.
Mourinho znów stawia na 6-3-1
W pierwszych minutach kibice Manchesteru mogli mieć deja vu, bo podopieczni Mourinho znów postawili na głęboką obroną i ustawienie 6-3-1. Była to odpowiedź na 3-4-3 Chelsea i Portugalczyk mając to na uwadze nakazał swoim skrzydłowym kryć indywidualnie wahadłowych gospodarzy, Alonso po lewej, a Mosesa po prawej.
Kolejnym celem „The Special One” był zmuszenie rywala do gry skrzydłami, a następnie „zamknięcie” go tam. Mourinho doskonale wiedział, jak groźne są penetrujące piłki do Hazarda, Pedro czy Costy czyhających za plecami środkowych pomocników. Wysoki – często stosowany do okolic linii środkowej – pressing trójki środkowych pomocników United na Maticiu i Kante miał zachęcać do gry tej dwójki wszerz, nie wzdłuż boiska i tym samym nie pozwalać zdobywać rywalom ze Stamford Bridge kolejnych metrów boiska.
Kante i Matić nie są jednak w ciemię bici i umiejętnie wyciągali środkowych pomocników ze swoich pozycji. Zwłaszcza na oklaski zasługiwał Francuz, którzy umiejętnie manewrował Paulem Pogbą i często dzięki swojej grze tworzył wolne przestrzenie dla kolegów, zwłaszcza dla Cesara Azpilicuety. Hiszpan, którzy w niedzielę wystąpił w tercecie środkowych obrońców bardzo często zapuszczał się głęboko na połowę rywala, a jego wejścia niejednokrotnie sprawiły podopiecznym Mourinho kłopoty.
Ofensywne zdolności wychowanka Osasuny, a także niedyspozycja Daleya Blinda sprawiała, że to swoją prawą stroną Chelsea stwarzała więcej okazji podbramkowych – Pedro łatwo urywał się Holendrowi na skrzydle, jak chociażby przy bramce na 1:0. Do tego dochodziły zejścia Hazarda; Belg grał blisko środka boiska w całym spotkaniu, dzięki czemu często mógł schodzić na prawe skrzydło, gdzie stwarzał przewagę.
Wyciąganie Fellainiego czy Pogby ze swoich pozycji rozciągało całą ekipę „Czerwonych Diabłów” i tworzyło dużą wolną przestrzeń za ich plecami. Każde penetrujące, prostopadłe podanie skrzętnie wykorzystywała trójka napastników Chelsea. Byli zorientowani centralnie, dodatkowo grali bardzo blisko siebie, co stanowiło nie lada problem dla defensorów gości.
Londyński monolit
Bramka Chelsea przyprawiła o rumieńce kibiców obu drużyn, ale przede wszystkim zmusiła United do częstszych – niż to Mourinho zapewne zakładał – ataków na bramkę przeciwnika. Conte był na to przygotowany, londyńczycy po stracie bardzo szybko wracali na własną połowę (również napastnicy), a linia obrony ustawiała się na tyle głęboko, by nie pozwolić na prostopadłe piłki za plecy defensorów. United nie udało się przeprowadzić ani jednego kontrataku w całym spotkaniu.
Bez piłki gospodarze ustawiali się w zestawieniu 5-4-1 – wahadłowi cofali się do linii obrony, a Pedro i Hazard wraz z defensywnymi pomocnikami tworzy czteroosobową, bardzo wąsko ustawioną linię pomocy tuż przed obrońcami.
I to dosłownie. Kante i Matić grali bardzo blisko obrońców i nie pozwalali na zagrywanie piłek pomiędzy linie. Przykładem był Ibrahimović, który by dostać piłkę do nogi musiał cofać się na 40-45 metr od bramki strzeżonej przez Courtoisa.
Wąskie ustawienie Chelsea w obronie i agresywny odbiór piłki przy próbach zagrań prostopadłych wypychał Manchester do boków. Skrzydłowi ustawiali się albo bardzo szeroko, uniemożliwiając przy tym wejście w drugie tempo bocznym obrońcom, albo wąsko w gąszczu zawodników w niebieskich koszulkach. To drugie rozwiązanie skutecznie unieszkodliwiało poczynania m.in. Lingarda, ale pozwoliło Valencii rozwinąć skrzydła. Było to o tyle ważne, że dośrodkowania Kolumbijczyka w pierwszej połowie były najgroźniejszymi akcjami gości. Kilka z nich przyprawiło o ciężkich ból głowy przede wszystkim Azpilicuetę – Ibrahimović starał się walczyć o piłkę w jego strefie, Hiszpan w pojedynkach powietrznych był najsłabszy z trójki defensorów Chelsea. Mourinho starał się zwiększyć swoje szanse w przy dośrodkowaniach wejściami z drugiej linii Fellainiego, ale Belg przez pierwsze czterdzieści pięć minut nie otrzymał w polu karnym żadnej piłki.
Inna sprawa, że przy wrzutkach United mieli mizerne szanse z „The Blues”. Gdy piłka znajdowała się na wysokości pola karnego, obaj defensywni pomocnicy CFC wbiegali w pole karne, by stworzyć przewagę liczebną. Więc regularnie podczas dośrodkowań Valencii czy rzadziej Blinda w polu karnym gospodarzy znajdowało się 6 czy 7 zawodników londyńskiej Chelsea.
Włoski blitzkrieg
Jedną z wyraźnych różnic między obiema drużynami były kontrataki. Otóż, podopieczni Antonio Conte wyprowadzi ich kilkanaście w całym spotkaniu, przy… żadnym ze strony „Czerwonych Diabłów”. Naprawdę niewiele tłumaczy tak koszmarny pressing po stracie piłki przez Manchester. Wejścia w pole karne Fellainiego sprawiały, że przed linią piłki był tylko Ander Herrera i przy kontrach Chelsea Bask z łatwością był mijany przez Pedro czy Hazarda, bo to oni głównie te ataki z własnej połowy wyprowadzali.
Trzeba uczciwie przyznać, że Conte umiejętnie też wciągał United na własną połowę. Głęboka obrona, często niski pressing zachęcały gości do zdobywania kolejnych metrów na połowie przeciwnika. Zorientowany ofensywnie Herrera często zapędzał się bardzo wysoko od własnej bramki i nie kontrolował wolnych przestrzeni za swoimi plecami. Tylko nieudolność w wykańczaniu tych kontr sprawiło, że po żadnej z nich Chelsea nie strzeliła bramki.
Interwencja Mourinho
Po ciosie w pierwszych sekundach, Portugalczyka czekał cios drugi. Bardziej bolesny, bo stawiał Manchester pod ścianą. Gol Cahilla z rzutu rożnego zmuszał United do ostrych ataków w drugiej części spotkania.
„Czerwone Diabły” na drugą połowę wyszli już z Juanem Matą. Zagrali w ustawieniu 4-4-2/4-2-4. Hiszpan z Lingardem grali od tej pory na skrzydłach, a Ibrahimović z Rashfordem stworzyli parę napastników. Dało to kilka pozytywnych impaktów na grę gości.
Przede wszystkim zwiększało siłę rażenia. Fellaini i jego wejścia z głębi pola nie dawały wystarczającego wsparcia dla Ibrahimovicia. Przesunięcie Rashforda dawało więcej możliwości – dwójka napastników sprawiała, że trójka defensorów Chelsea grała bardziej zachowawczo, a dzięki temu więcej swobody mieli zawodnicy w drugiej linii. Inny plus to wykorzystywanie wolnego miejsca za plecami ofensywnie usposobionych wahadłowych.
Po drugie, zwiększało liczebną przewagę na skrzydłach i tym samym lepsze wykorzystanie półprzestrzeni.
Na zdjęciu powyżej widzimy, jak Valencia wyciąga Alonso do linii bocznej (w kółku po prawej), co tworzy lukę między Cahillem a hiszpańskim wahadłowym. Ruch Maty wyciąga Maticia ze swojej strefy, tworząc dużą przestrzeń dla schodzącego Rashforda.
Dużo swobody w półprzestrzeniach na własnej połowie zauważył również Conte. Wymiana Hazarda i Pedro w drugiej połowie na świeżych zawodników miała zagwarantować szybkie powroty po stracie do obrony i tworzenie czteroosobowego, wąskiego bloku pomocników przed piątką obrońców, który ograniczałby kąty podań piłkarzom Manchesteru i zmuszało ich do gry przy liniach bocznych – z dala od bramki Courtois.
Grali tylko godzinę
Mecz zakończył się po godzinie gry. Gol Cahilla na 2:0 nie „zabił” meczu, Mourinho wciąż walczył o bramki i korzystny wynik. Ale bramka na 3:0 Hazarda była definitywnym zakończeniem rywalizacji, przez ostatnie pół godziny widzieliśmy dogorywanie przyjezdnych, dowodem jest niezwykła pasywność przy akcji i bramce N’Golo Kante.
Przy trzeciej, decydującej bramce Hazard w dziecinny sposób wyprowadził w pole obronę United. Mata w kluczowym momencie odpuścił krycie Hazarda (może powinni zamienić się zadaniami z Valencią?), a ten po wyminięciu Smallinga wpakował piłkę do siatki.
Conte wygrał, czy Mourinho przegrał?
Taktyczną bitwę wygrał Antonio Conte. Mecz ułożył się dla „The Blues” znakomicie, ale przecież bramki w pierwszej połowie nie przekreślały szans podopiecznych Mourinho na odniesieniu sukcesu w tym meczu. Mimo postawienia na zdecydowany, frontalny atak w drugiej części gry gościom nie udało się doprowadzić do równorzędnej rywalizacji. Decyzje Mou w przerwie były co prawda skuteczne, doprowadziły do realnych okazji dla „Czerwonych Diabłów”, ale nie przebiły londyńskiego muru. Już przed spotkaniem wiadomo było, że to będą szachy, a ten kto popełni błąd pierwszy te szachy pewnie wygra. Ale nikt nie przewidywał błędu już po kilkudziesięciu sekundach.
Najnowsze komentarze