W Londynie naprzeciwko siebie stanęły dwie jedenastki, które po bardzo słabym początku sezonu, w ostatnich meczach powoli zaczęły do siebie przekonywać. Dużo lepszą sytuację miał Arsenal, który w tym spotkaniu walczył o przypieczętowanie awansu. Goście musieli na Emirates Stadium wygrać, by zachować realne szansę na grę w wiosennej części Ligi Mistrzów. I choć, podobnie jak w większości innych spotkań w tym sezonie w tych rozgrywkach, Borussia wypadła przekonywająco, znowu nie osiągnęła korzystnego wyniku, grzebiąc swe szanse na wyjście z grupy.
Obaj trenerzy zdecydowali, że zwycięskiego składu się nie zmienia. Rozpoczęły więc jedenastki mające za sobą zwycięstwa odpowiednio z Norwich i z Bayernem. Ekipa z Dortmundu nadal musiała radzić sobie bez kontuzjowanego obrońcy Suboticia. Nie jednak na stoperach spoczywał główny ciężar destrukcji ze strony gości. Borussia postawiła na bardzo wysoki pressing, który miał nie pozwolić na rozwinięcie Arsenalowi skrzydeł. W momencie, kiedy któryś z gospodarzy otrzymywał piłkę, niemal natychmiast miał na plecach dwóch rywali, w ciągu kilku sekund dobiegał do niego jeszcze co najmniej jeden. Efektem było wyraźne sparaliżowanie poczynań gospodarzy, którzy byli w stanie co najwyżej wycofywać piłkę, ewentualnie przemieszczać ją na skrzydło. Tam jednak o podwojenie czy o potrojenie było jeszcze łatwiej, gdyż sojusznikiem była linia boczna boiska. Arsenal szukał bardzo długo sposobu na to, jak ominąć te zasieki, jednak progres nastąpił dopiero pod koniec pierwszej połowy. Częściowo było to efektem chaosu, jaki powstał po kontuzjach w dortmundzkiej pomocy, częściowo i z nieco łagodniejszego pressingu. Tym niemniej goście bez większych problemów przez 45 minut rozbijali ataki gospodarzy.
Arsenal grał nieco inaczej w defensywie. Pozwalał na dużo więcej Borussii, nie atakował gości na ich połowie, umożliwiając spokojne rozprowadzanie piłki do okolic środka boiska. Linia defensywna Anglików była ustawiona głęboko, czego celem było uniknięcie prostopadłych podań, które są jedną z groźniejszych broni Niemców. Zagęszczanie istniało dopiero w okolicach trzydziestego metra od bramki Szczęsnego. Prowadziło to do tego, że o ile goście mogli bez większego wysiłku dostać się w ten sektor, tak ciężko było o dodatkowe podanie, które mogłoby posunąć grę do przodu. Również ewentualne decyzje o strzałach musiał być natychmiastowe i sytuacyjne, zaś szansa na ich powodzenie – niewielka (choć np. Lewandowskiemu brakło niewiele). Pierwsza połowa ograniczała się więc niemal wyłącznie do spokojnego wzajemnego blokowania się obu zespołów. Arsenal ten wynik na swój sposób urządzał. Gospodarze mieli prawo sądzić, że goście będą musieli spróbować gry odważniejszej, trudno zaś było oczekiwać, by pressing utrzymywał się przez cały mecz na tak morderczym poziomie (co można było wywnioskować z końca pierwszej części). Taka sytuacja mogła pozwolić miejscowym na wykorzystanie rozluźnienia w szeregach Niemców i przeprowadzenie kilku szybkich ataków.
Ciekawostką w Arsenalu była znikoma aktywność bocznych obrońców. U Koscielnego można to wytłumaczyć nienaturalną dla niego pozycją i faktem gry Grosskreuza naprzeciwko. Santos jednak niemal zupełnie oddał pole Piszczkowi i rywalizacja na tej flance toczyła się dość mocno po dyktando Polaka, wspieranego przez Perisicia i zaskakująco ofensywnego Leitnera. Brak wsparcia ze strony obrońców w trakcie walki o srodek pola, prowadził do tego, że Arsenal dość wyraźnie przegrywał potyczki w tym sektorze boiska wskutek przewagi liczebnej Borussii. Trzeba jednak dodać, ze pressing gości był naprawdę mądry i na tyle błyskawicznie nadążający za akcją, że rozegranie szybkiej akcji było szalenie trudne.
Cały jednak plan Borussii wziął w łeb, kiedy geniuszem błysnął Song. Będąc dobrze pilnowanym, minął trzech rywali i idealnie dośrodkował na głowę van Persiego, dzięki czemu Arsenal objął prowadzenie. Planu gości nie musiało to za bardzo zmieniać, gdyż wdrażany przez 49 minut sprawdzał się dobrze. Problemem jednak stało się to, że potrzebowali w tym momencie dwóch goli. Mecz wrócił do stanu początkowego, czyli wymiany ciosów bez szczególnego wskazania na którąkolwiek ze stron. Zmiany postanowił szukać Klopp, wprowadzając napastnika za defensywnego pomocnika. Był to ruch bardzo ryzykowny. Z jednej strony ciężko byłoby Borussii strzelić gola w tym impasie, który panował przez godzinę na boisku, dwóch nie wspominając. Jednak osłabienie środka siłą rzeczy musiało się wiązać z zelżeniem pressingu, co coraz śmielej zaczął wykorzystywać Arsenal. Chwilę przed zmianą dowodem na to było sytuacja sam na sam Gervinho. Klopp postanowił jednak spróbować wzmocnić atak i szukać szybszego przenoszenia piłki do ofensywy. Efektu nie przyniosło to właściwie żadnego. Ustawiony na 30-40 metrze Arsenal ze spokojem powstrzymywał wszystkie akcje, nie kwapiąc się jednak do wykorzystania osłabionego nieco środka gości.
Rozstrzygnięcie przyszło jeszcze prozaiczniej niż pierwszy gol dla Arsenalu. Obyło się bez geniuszu, starczył prosty błąd w kryciu przy stałym fragmencie gry. Analogicznie jak przy pierwszym golu zupełnie niepilnowany był van Persie. Równolegle zdobyte przez Olympiakos prowadzenie w Marsylii oznaczało, że rozmiary wygranej Arsenalu przestają mieć tu znaczenie. Z czynników mniej już zapewne wynikających z taktyki, a bardziej z ambicji, za kulejące dość mocno rozgrywanie Borussii zaczęli się brać Kagawa i Lewandowski, raz po raz wycofujący się w okolice środka boiska, by tam pomagać w tworzeniu przewagi. Oni też znaleźli się w ostatnich sekundach w polu karnym Arsenalu i wykorzystali rozprężenie w szeregach angielskiej defensywy, zmniejszając rozmiary porażki.
Oba zespoły bardzo umiejętnie neutralizowały wzajemnie swoje ataki. Nawet sytuacja, która ukazała się kluczowa dla losów spotkania jest tego udowodnieniem. Gracze Dortmundu byli doskonale ustawieni przy akcji Songa, jednak zabrakło im odrobiny zdecydowania przy powstrzymaniu pomocnika Arsenalu. O ile w kilkudziesięciu innych sytuacjach doskonale zabezpieczali boczne sektory boiska (zwłaszcza prawą stronę, którą gospodarze namiętnie atakowali w pierwszej połowie), tak jeden błąd wystarczył do tego, by mając dobrą sytuację van Persie znalazł drogę do siatki. Obaj szkoleniowcy dobrze odrobili pracę domową, dobrze powstrzymując przeciwnika. Wengerowi pomogła odrobina szaleństwa i indywidualny przebłysk, którego z kolei zabrakło Kloppowi. Niezłym usprawiedliwieniem, ale marnym pocieszeniem będą dwie kontuzje w pierwszych 30 minutach meczach. Niemieckiemu szkoleniowcowi pomimo ich zaistnienia udało się utrzymać środek w niezłej formie, ale zabrakło odrobiny kreatywności na sforsowanie pewnej tego dnia defensywy Arsenalu.
Najnowsze komentarze