Co zapamiętamy taktycznego z drugiej kolejki Ekstraklasy? Ułańską szarżę Podbeskidzia na Legii, czy raczej nie mogącego uwolnić się spod opieki poznaniaków Milę? O tym i nie tylko w naszym taktycznym przeglądzie Ekstraklasy.
Cracovia – Wisła Kraków 1-1
Drugi mecz z rzędu Wisła pokazuje się jako zespół, który potrafi błyskawicznie wyprowadzać akcje i szybko przechodzić z defensywy do ofensywy. Drugi mecz z rzędu gra jednak bardzo nierówno. Zwłaszcza kiedy przeciwnik czeka na ich akcje i trzeba rozgrywać ataki pozycyjne. Co piątą kontrę Wiślacy kończyli strzałem, podczas gdy atakiem pozycyjnym niepokoili Pilarza raz na 19 akcji. Po przejęciu piłki zawodnicy Białej Gwiazdy bardzo szybko wychodzą na pozycje, a akcje maja dynamiczny charakter. Skutkuje to dużą liczbą podań kluczowych. Przy ataku pozycyjnym tempo jednak robi się bardzo wolne, a rywalom łatwo przychodzi blokowanie możliwości podania. Grający najczęściej głęboko Uryga nie błyszczał kreatywnością, więc z pomocą schodzili Mączyński i Popović. O ile dla Mączyńskiego to mimo wszystko pozycja bliska nominalnej, tak Popović gra lepiej, kiedy może sobie pozwolić na zagrania ryzykowne. Ciężko takich szukać, kiedy jest się ostatnim operującym przed linia obrony, a partnerzy nie są zbyt ruchliwi. Każda strata w takiej sytuacji powodowała zagrożenie, o czym nie byłoby mowy przy grze wyżej. Nie ma wątpliwości, że mechanizm wyprowadzania ataku pozycyjnego to coś, nad czym Moskal musi popracować w pierwszej kolejności.

Popović jako rozgrywający z własnej połowy. Zauważa Urygę i puszcza piłkę mijającą całą linię rywala. Podanie świetne, ale jak na pozycję, z której wykonane – bardzo ryzykowne.
Lech Poznań – Lechia Gdańsk 2-1
Jeśli przyszłoby szukać trenera, który sprawia, że ataki pozycyjne polskiej drużyny są znośne do oglądania, trzeba by się zwrócić w kierunku Macieja Skorży. Lech ma oczywiście słabsze momenty, nawet słabsze mecze, ale jako jeden z nielicznych zespołów ostatnich kilku lat potrafi w rozsądny sposób zaangażować większą liczbę graczy w atak, zapewnić szerokość i stworzyć możliwości podania, czego ukoronowaniem był zwycięski gol. Poznaniacy znacznie lepiej zdają sobie poczynać na końcowych etapach akcji, niż w momencie ich zawiązywania. Trałka dobrze reguluje tempo i potrafi sprawnie przenieść piłkę w luźniejsze sektory, jednak pod nieobecność Linetty’ego brakuje mu wsparcia w rozprowadzaniu ataku. Dudka nie jest tu wystarczającym zastępstwem (ledwie 66% podań atakujących celnych), a pałeczkę musiał przejmować bardzo aktywny Kadar. Po drugiej stronie barykady Lechię dopada znany ze Śląska „Syndrom Mili”. Duże nadzieje pokładane w pomocniku nie mogą być spełnione gdy ten znajduje się pod pressingiem. Pomocnik reprezentacji wygrał zaledwie 3 z 16 pojedynków i nijak nie przyczyniał się do zagrywania piłki w groźne sektory, nie mogąc uwolnić się spod opieki rywali, którzy zawsze znajdowali się w jego pobliżu. W pole karne podał tylko 4 razy. We wszystkich przypadkach ze stałych fragmentów gry.
Pogoń Szczecin – Śląsk Wrocław 1-1
Oba zespoły nie starały się przesadnie komplikować swoich akcji. W kategorii prostych środków wygrywał jednak Śląsk, który nadal w sytuacji ograniczenia przez rywala miejsca ma ogromne problemy z rozegraniem ataku pozycyjnego. W tym spotkaniu tylko raz przyniósł on strzał. Już pressing w środkowej strefie ze strony Pogoni powodował, że wrocławianie tracili piłkę nad wyraz często. Rozegranie piłki przez wrocławskich obrońców zahaczało o kryminał. Kokoszka i Pawelec przy próbach zagrania podań atakujących mylili się w ponad 40% przypadków. Kokoszka nie jest też póki co przekonujący w swoim ustawianiu się. Bardzo blisko niego często musiał trzymać się lewy obrońca. Mimo raczej defensywnej postawy bocznych obrońców, Pogoń decydowała się przede wszystkim na ataki flankami. Ze Zwolińskim z przodu nie jest to zaskoczenie, choć Śląsk sam zapraszał do tego typu gry. Dankowski podobnie jak Pawelec trzymał się blisko stoperów (zwłaszcza w drugiej połowie), zaś boczni pomocnicy nie kwapili się z zapewnieniem zabezpieczenia dla stref blisko linii bocznych. Efekt? Pogoń posłała w pole karne Śląska 42 piłki. Pochodną tego schematu zdobyli też bramkę, choć być może w sposób najmniej oczekiwany. Nie zaskoczyli za to goście, wyrównując kontrą.
Legia Warszawa – Podbeskidzie Bielsko Biała 5-0
Zawodnicy Dariusza Kubickiego popełniali w tym meczu jeden zasadniczy błąd. W momencie ataku na rywala z piłką, rzucali się do tego tak ochoczo, że zapominali o asekuracji, trzymaniu linii i o innych elementach rzemiosła defensywnego. W efekcie, kiedy zawodnik Legii był w stanie odeprzeć atak (o co nie było zbyt trudno), groźna sytuacja była niemal nieunikniona. Biorąc pod uwagę różnicę czysto piłkarskiej jakości, próby pressingu choćby w środkowej strefie wymagały choćby odrobiny organizacji. Mieliśmy tymczasem momenty klasycznego „huzia na Józia”, które otwierały możliwości grania podań kluczowych, co Legia skwapliwie wykorzystywała. Pressing na silniejszym rywalu to nie zbrodnia. Zbrodnia był sposób, w jaki momentami był tu wdrażany. W sytuacji, kiedy nie dysponuje się wyćwiczonym mechanizmem, nie jest wstydem osiąść tuż przed granica własnego pola karnego i liczyć na kontry. W Legii bardzo aktywny był ofensywny kwartet, często wyciągający z pozycji graczy Podbeskidzia ruchem bez piłki. Dodatkowym wsparciem był Rzeźniczak, który często parł do przodu, wprowadzając dodatkowy element osłupienia w szeregach Podbeskidzia. Konserwatywniej do rozegrania podchodził Pazdan. Nie jest jednak tajemnica, że Legia na pressing zdaje się być najbardziej podatna przy zaczynaniu akcji. Podbeskidzie jednak w tych sektorach starało się nie przeszkadzać. Legia tym samym nie miała problemów z rozprowadzaniem piłki. Nie miał ich też Kohei Kato, heroicznie odporny na pressing Legii, a samemu zdecydowanie najbardziej skuteczny w próbach przejęcia. Taki zawodnik to światełko w tunelu dla drużyny Podbeskidzia.
Najnowsze komentarze